~Rozdział 21
~To jeszcze nie koniec Waszej roli
Wczorajszej nocy
spadł śnieg. Wszędzie było biało. Na korytarzu słychać było
donośne kroki. Po dosłownie chwili Jason usłyszał, jak drzwi do
jego komnaty się otwierają. Uśmiechnął się pod nosem. Dobrze
wiedział, kto to.
- Zawaliłeś
sprawę, - powiedział ponuro, ciągle szczerząc kły. - Marc?
Brunet stał na
progu i z wściekłością spoglądał w przestrzeń. Bał się
teraz ujrzeć twarz Starszego wampira. Obok niego stała Doloris,
dzięki Bogu. Przy niej Jason był łagodniejszy.
- Jeszcze nie
wszystko stracone. - zaapelował chrypliwie.
- Czyżby? -
Starszy odwrócił się i zaczął lustrować wzrokiem Marc'a. -
Winieneś być mi wdzięczny, że zgodziłem się właśnie ją
wykorzystać. A teraz plan może nie wypalić. Wiesz dlaczego,
prawda? Nie muszę Ci chyba tłumaczyć tego po raz kolejny?
Młodszy Wampir
uklęknął i spuścił wzrok. Był świadomy tego, co może go
teraz spotkać.
- Wybacz. -
rzekł.
- Tym razem Ci
daruję. - oświadczył Jason, spoglądając na jeden ze swoich
obrazów, wiszących na ścianie. - Gdzie ona jest?
- W bibliotece. -
Marc zmarszczył czoło, słysząc ten głos. Wstał na równe nogi
i obejrzał się za siebie. Na parapecie okna siedziała Elizabeth,
uśmiechając się uroczo. Brunet szczerze jej nienawidził. Nigdy
się o nic nie starała, wszystko przychodziło jej z łatwością,
Starszy wampir ją po prostu uwielbiał. Potrafiła kłamać na
zawołanie i wiedziała niemal wszystko, co się działo wokół
niej.
- Musimy jej
teraz pilnować. - dodała Doloris. - Teraz nie możemy jej straszyć
śmiercią jej brata, jeśli odważyłaby się wyjść z budynku. -
uzasadniła.
- Trzeba będzie
znaleźć jakiegoś chętnego. Marc, będzie lepiej, jeśli przez
jakiś czas będziesz trzymał się od niej z daleka.
- P-przyjąłem.
- Młodszy wampir skarcił się w myślach za to zająknięcie.
Chciał wyglądać w oczach Jasona jako zdecydowany i pomocny.
Zamiast tego wiedział, że Starszy uwielbia Liz i będzie ją
faworyzował. Jest silna, niezależna i mądra. Pomijając fakt, że
jest również niewyżytą sadystką. Marc westchnął, po czym udał
się w kierunku swojego pokoju.
***
Laurel ucieszyła
się, kiedy spadł śnieg. Wyszła na dwór i zaczęła przechadzać
się dookoła rezydencji. Uśmiechała się, pomimo ponurej
atmosfery panującej nieprzerwanie w mieszkaniu. Od pewnego czasu
nie widziała ducha przeszłości. Zaczęła się martwić, że nie
zrozumiała jakiegoś jego przekazania i on po prostu czekał, aż
ona wykona ruch. Tylko jak? Nie miała zielonego pojęcia, jak się
z nim zobaczyć. Nie znała go. Wiedziała jedynie, że ów duch ma
na imię Richard. Richard Moon.
Omal nie upadła,
kiedy poczuła uderzenie. Odwróciła się i ujrzała Kena z
szerokim uśmiechem na twarzy i śnieżką w ręku. Tym razem
uchyliła się przed kolejnym atakiem i szybko ulepiła własną
amunicję. Jednak kiedy rzuciła nią w blondyna, ten szybko uciekł.
Na chwilę straciła go z oczu, po czym poczuła kolejne uderzenie w
tył głowy i wstrząsające jej ciałem zimno. Odwróciła się po
raz kolejny, spostrzegając przyjaciela.
- Nie wykiwasz
telepaty. - powiedział, szczerząc zęby.
- To nie
sprawiedliwe! - odparła, zakładając ręce na biodra i udając
obrażoną. - Nie używaj mocy do takich celów.
- Będę z nią
robił, co mi się żywnie podoba. - zaśmiał się Ken. - Widziałaś
dzisiaj Romea? Jeszcze mu śnieżką nie przyłożyłem.
- A nie poszedł
znowu szukać Lily? - zapytała Laurel, podchodząc do kolegi.
Blondyn parsknął śmiechem.
- Teraz ma
większy powód, żeby ją znaleźć.
- Jesteś
strasznie wścibski, wiesz?
- Gdyby nie ja,
Romeo tkwiłby jeszcze w strefie „przyjaciel”. - po tych słowach
westchnął i zaczął na nowo kształtować kulkę śniegu w
dłoniach. - Pomęczę go jeszcze trochę, a za jakieś kilkanaście
lat dam mu spokój.
- „Kilkanaście”?
- spytała jasnowłosa śmiejąc się.
- Tak... - W tym
momencie Ken upadł na ziemię, pod wpływem ogromnej fali śnieżnej,
jaka go zaatakowała. Laurel spojrzała w kierunku, z którego
nadeszła lawina. Ujrzała Rivena, stojącego w całkiem odśnieżonym
miejscu.
- I Telepata tego
nie przewidział... - rzekł obojętnie, podchodząc bliżej. - Nie
powinieneś tracić czujności, zwłaszcza, że ja jestem Obdarzonym
Ziemi.
- Ale jak ty
śniegiem możesz w takiej sytuacji władać? - zaciekawiła się
dziewczyna.
- To nie śniegiem
poruszałem, tylko ziemią. Wyobraź sobie, że zrobiłem z gleby
coś na wzór katapulty. - wyjaśnił Czarnowłosy.
- I oczywiście
to ja musiałem oberwać?! - oburzył się Ken. Zaczął strzepywać
z siebie resztki śniegu. - Za co?
- Za żywota. -
odparł Riven. - Nie widzieliście może Maddy?
- A nie zamknęła
się w laboratorium lub nie przegląda zapisków Arthura? Ostatnio
często zdarza jej się tak robić. - powiedziała Laurel.
- Nie, szukałem
jej tam. Nie ma. Zniknęła. - odpowiedział chłopak.
- Przez tę
historię z Pionkiem popadła w obłęd. - dodał blondyn. - Nie mam
pojęcia, jak jej i naszemu naukowcowi chce się przeglądać te
grube książki z dnia na dzień. - westchnął.
Riven spojrzał
na niego.
- Ken, - zaczął
powoli. - jesteś Telepatą, prawda?
- A co? Zaczynasz
we mnie wątpić? - chłopak uniósł jedną brew do góry i
wykrzywił usta w sztucznym uśmiechu.
- Potrafisz
rozmawiać z ludźmi telepatycznie, prawda?
- No tak.
- Dasz radę
połączyć się z Lily? - to pytanie mocno zszokowało blondyna.
Laurel spoglądała na niego w oczekiwaniu.
- Może i dałbym
radę, ale jak myślisz, dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej? -
Ken spuścił wzrok i zaczął wpatrywać się w białe podłoże. -
Musiałbym znać przybliżone położenie tej osoby. Pierońskie
wampiry sprytnie ją ukryły. - ledwo powstrzymał się od
zaciśnięcia pięści. - Poza tym, jeśli chciałbym się połączyć
z kimś takim jak Lily, trzeba by było naprawdę uważać.
- Na co? -
zainteresowała się Jasnowłosa.
- Lily potrafi
przewidywać przyszłość. Jeśli w trakcie połączenia miałaby
wizję, mógłbym zobaczyć to, co ona widzi. W pewnym sensie
również miałbym wtedy wizję. Rozumiecie?
- Teraz tak... -
wymamrotał Riven. - W takim razie nie zostaje mi nic innego, jak
nadal jej szukać.
- Znowu idziesz
do strefy piętnastej? - Laurel ciągle nie mogła zrozumieć
Czarnowłosego. Bezustannie chodził do tego samego miejsca. On
nadal nie rozumiał, że wampiry ukryły się i nie da się ich
znaleźć, przynajmniej przez dłuższy czas.
- Mam nadzieję,
że uda mi się ponownie natknąć na jednego z tych krwiopijców.
Może nawet się ukryję i dowiem się, gdzie jest ich kryjówka. -
zaapelował Obdarzony Ziemi.
- Spotkałeś
ostatnio któregoś z nich? - zapytał Ken, marszcząc brwi.
- Tę małą,
Liz. Powiedziała mi coś, co ostatnio chodzi mi po głowie dość
często... - na chwilę się zamyślił. Wiedział, że jego
towarzysze czekają na odpowiedź. - Powiedziała, że nasza rola
jeszcze trwa.
***
Arthur po
ostatniej wyprawie do miasta siedział w swoim laboratorium.
Siedział i myślał nad tym, co udało mu się odkryć. Za nic nie
mógł jednak zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Każdy
drobniejszy szczegół wydawał się nie mieć sensu.
- Długo jeszcze
zamierzasz tutaj siedzieć, - zaczął siadając na swoim ulubionym
obrotowym krześle. - Maddy?
Brązowooka
zaszyła się w kącie z stertą książek. Była okropnie blada,
gdyż przez dłuższy czas nie wychodziła na zewnątrz. Spojrzała
na naukowca lustrującym spojrzeniem. Jej oczy były zmęczone
ciągłym czytaniem, co można było zauważyć z daleka. Włosy
dziewczyny stały się dłuższe i sięgały jej teraz do ramion.
- Dopóki nie
znajdę nic przydatnego będę tutaj siedzieć. - odparła sucho. -
A co z tobą? Znalazłeś cokolwiek na temat Pionka, albo swojego
pierwotnego zadania?
- Pierwotnego
zadania?
- Chyba nie
myślisz, że uwolniliśmy Cię z więzienia z dobroci serca? -
zaśmiała się Maddy. - Jako stwórca Defektów masz nam pomóc je
unicestwić. Wtedy może oczyścisz się z zarzutów i będziesz
wolnym człowiekiem, mogącym swobodnie przechadzać się po ulicach
miasta.
- Na razie
pomagam Wam znaleźć ślad tej blondynki. I wychodzi na to, że już
wiemy, jak zdjąć z niej ten obowiązek. - rzekł mężczyzna.
- Mówiłeś mi
to już wczoraj. - odparła brązowooka.
- Jednak jest to
dla mnie strasznie niezrozumiałe. W działaniach tych wampirów nie
ma nic sensownego, to wszystko jest irracjonalne... - złapał się
za głowę, starając się w ten sposób zmusić się do większego
myślenia.
- A niby co w tym
jest bezsensownego? Chcą posiąść większą siłę, przywołując
Czystokrwistych i tyle.
- Z pozorów tak
to wygląda, ale jeśli przyjrzeć się szczegółom, to sprawy
obracają się o sto osiemdziesiąt stopni. - mówił, wpatrując
się w pusty punkt. - W księgach jest napisane, że Pionek to
Brama, która ma sprowadzić Czystokrwistych. Jednakże sama Brama
to coś w rodzaju drzwi. Żeby coś mogło przez nie przejść,
trzeba je otworzyć. A żeby je otworzyć, potrzebny jest klucz. Bez
klucza można je jedynie zniszczyć, żeby cokolwiek mogło przejść.
- Czy Ty chcesz
powiedzieć, że Pionek musi zginąć?
- Silne drzwi tak
łatwo nie ustąpią. Trzeba je osłabić. A żeby je osłabić,
potrzebne jest coś, co równa się ich potędze.
- Nie rozumiem,
co Ty mówisz... - wymamrotała Maddy. Tok myślenia mężczyzny był
naprawdę rozbudowany, ciężko za nim nadążyć.
- Postaram się
Ci to wytłumaczyć najprościej, jak tylko potrafię. - zaczął
naukowiec. - Bramą jest Pionek. Pionkiem jest osoba, czyli
człowiek. Nie pokonasz jej, jeśli jest w pełni sił. Dlatego
musisz ją osłabić. Najłatwiej zagrać jej na psychice. Wtedy
człowiek jest bezbronny.
- Teraz w miarę
rozumiem, ale skoro oni chcą osłabić Lily, to jak? - Maddy
zaczynała się naprawdę obawiać. Jeden z tych wampirów był tym,
który zaatakował ich rodzinny dom jedenaście lat temu. Czyżby
owym osłabieniem było przywrócenie Lily ich wspomnień z
dzieciństwa?
- Jest jeszcze
jedna luka, o której nie możemy zapomnieć. - Arthur wydawał się
nie słuchać tego, co mówi do niego Brązowooka. Ciągle tylko
rozważał swoje myślenie. - Nie jedna, a może nawet kilka.
Wampiry od samego początku były jakieś sztuczne. Skoro mieli
kartę przetargową, Gabriela, to dlaczego wcześniej nie zabrali
Pionka? Wszystko przecież świadczy, że od samego początku
wiedzieli, kto nim jest. No i oczywiście najważniejsze: Lily jest
u nich od czterech miesięcy, a nadal nic nie wiadomo. Nikt nie
widział Czystokrwistych. Oni ich jeszcze nie przywołali. Dlaczego
tak z tym zwlekają?
- Jak przystało
na Światowej sławy Naukowca... - wymruczała Brązowooka. Teraz to
wszystko stawało się jaśniejsze. Wampiry pogrywają sobie z nimi
od samego początku. Ich plan przejęcia Pionka wydawał się
banalny, lecz w rzeczywistości taki nie był. Oni sobie wszystko
dokładnie przemyśleli. Pytanie tylko, do czego oni zmierzają?
- Nie martw
się, siostro. - pomyślała
Maddy, wyglądając przez okno. - Wyciągnę Cię z tego
bagna.
***
I
tak oto kończymy rozdział dwudziesty pierwszy. Podobał się Wam?
Kurovalkyria,
nie bój się, twoja ukochana scenka z Rivenem i Lily pojawi się
niebawem. ;D
Pozdrawiam
;)