poniedziałek, 8 czerwca 2015

Strefa 27 - rozdział 29

~Rozdział 29
~Pionki w wampirzej grze

Arthur siedział wraz z Laurel i Kenem w głównym salonie. Co chwila spoglądał na Rivena, chodzącego dookoła kanapy. Chłopak nie mógł ustać w miejscu, co denerwowało naukowca. Powieka zaczęła mu drgać z nerwów. Rozumiał, że Riven martwi się o Lily, jednakże dając o tym znać wszystkim dookoła nic nie zrobi.

    - Możesz się uspokoić? - zapytał w końcu Arthur. Tracił już cierpliwość.
    - Jak mam być spokojny? - Riven wyglądał, jakby miał się za chwilę porządnie zdenerwować. Gotów był zaatakować naukowca.
    - Próbuję myśleć. - odrzekł Arthur. - Uważam, że rozsądnie by było przepytać Maddy na temat tego, co wydarzyło się tamtego dnia. - mężczyzna został wtajemniczony w szczegóły przez Kena.
    - Zgadzam się. - powiedziała szybko Laurel, zwracając na siebie uwagę zebranych. - Nie potrafię teraz wierzyć słowom Vaice'a, więc nie jestem pewna, czy mówi prawdę. Sam fakt, że bał się Elen, nie powinien być powodem ich ucieczki. To nie w jego stylu...
    Arthur spoglądał na nią przejrzystym spojrzeniem. Dopiero teraz spostrzegł, że Laurel i Lily są bardzo podobne, pod względem przeszłości. Meredith chciała zaadoptować dziewczynę, przez co można nazwać ją jej przyszywaną matką. Obydwie, Lily i Laurel, zabiły swoje macochy. Całkiem możliwe, że tylko one będą mogły się teraz nawzajem zrozumieć.
    Niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi. Osoba za nimi nie czekała jednak, aż ktoś otworzy, lecz sama weszła do środka. Miny wszystkich zrzedły, gdy ujrzeli Vaice'a. Jednakże Riven przyglądał mu się uważnie. Mężczyzna wyglądał, jakby przydarzyło się coś naprawdę smutnego. Miał spuszczony wzrok i ciemną aurę. Na zewnątrz zaczął padać śnieg.
    - Arthur, Ken, możecie coś dla mnie zrobić? - zapytał powoli, dokładnie akcentując każde słowo. - Przytrzymajcie Rivena. Nie pozwólcie mu podejść. - zaskoczył tym wszystkich. Jego oczy powędrowały do Kena. Chłopak był Telepatą, więc zrozumiał sytuację i podszedł do Rivena. Chwycił go pod ramię i ścisnął mocno.
    - Vaice, co Ty kuźwa kombinujesz?! - ryknął Obdarzony ziemi. Szarpnął się raz, lecz nie udało mu się wyswobodzić z uścisku Kena. Po dosłownie chwili brat Lily odsunął się od drzwi i wpuścił kogoś. Obecność tego człowieka wznieciła złą atmosferę w posiadłości. Każdy rozszerzył oczy i spoglądał na przybysza srogo. Marc wydawał się mało przejęty oczami, które osiadły na jego postaci. Na rękach trzymał coś na kształt człowieka owiniętego materiałem od stóp do głów.
    Riven wstrzymał oddech. To był ten samo koc, którym okryła się Lily, kiedy uciekła z posiadłości wampirów. Tamtego dnia, zostawiła go głęboko w lesie (koc). Coś ściskało go za serce, kiedy spoglądał na tę postać. Na dodatek Vaice kazał go przytrzymać i nie pozwalał mu podejść.
    - Li...ly? - wymamrotał, przerywając ponurą ciszę w pomieszczeniu. Marc przeszedł obok niego, szczelniej owijając twarz niesionej postaci. To był dla Rivena jednoznaczny sygnał.
    - Vaice, możesz Nam to wszystko wyjaśnić?! - wykrzyczał Ken. - Co tutaj robi to plugastwo?!
    - Stul pysk. - Marc powiedział to tak cicho, że tylko Riven to usłyszał. Obdarzony był oburzony zachowaniem wampira. Szarpnął po raz kolejny, próbując uwolnić się z uścisku Kena. Nie poskutkowało. Jego dłonie zacisnęły się w pięści.
    - Wyjaśnię Wam wszystko. - oświadczył Vaice, kiedy Marc przeszedł do innego pomieszczenia. - Tylko czy wysłuchacie mnie spokojnie?
    Wzrok pozostałych skupił się na Rivenie. Chłopak był wściekły, z wielką chęcią poderżnąłby teraz gardło brata Lily. Jednakże zważając na sytuację kiwnął twierdząco głową i, uwolniony już od uścisku Kena, usiadł wygodnie na kanapie obok Arthura.
    - Tylko szczerze. - oświadczył srogo Riven.
    Vaice kiwnął głową.
    - Ten wampir prawdopodobnie może Nam pomóc. Pomógł Lily uciec. - mówił. - Wyciągniemy od niego informacje na temat planu Jasona.
    - Możemy mu ufać? - parsknął Riven. Ledwo powstrzymał się od śmiechu. Każdy zwrócił na niego uwagę. Ken spoglądał na niego wzrokiem mówiącym „Nie mów nic więcej”. Pytanie, które zadał przed chwilą, można by uznać za retoryczne.
    - Jeśli masz coś do powiedzenia, gadaj. - rzucił Arthur, za co został zbrukany przez Telepatę i uderzony lekko łokciem w ramię.
    - Tak się składa, że widziałem go już wcześniej. Siłą próbował zaciągnąć Lily z powrotem do siedziby wampirów. Vaice, poważnie myślisz, że zaufam komuś takiemu, jak on? - zaśmiał się chłopak. Zacisnął niezauważalnie dłoń w pięść. Starał się powstrzymać atak gniewu. Gdyby tylko mógł, rzuciłby się na Vaice'a i wydrapał mu oczy. Oszukał swoją własną siostrę, okłamywał wszystkich, a teraz jeszcze przyprowadził do nich wampira!
    - Przepraszam... - wydukał mężczyzna, spuszczając wzrok. To tylko bardziej rozzłościło Rivena.
    Riven, siedź spokojnie. Głos Kena oświecił go. Telepata nie chciał go znowu zatrzymywać, o ile dojdzie do potyczki, dlatego skontaktował się z nim telepatycznie. Obdarzony wziął kilka głębszych wdechów, po czym policzył do dziesięciu. Niby banalna metoda uspokajająca, ale przynajmniej zadziałała.
    - Vaice. - zaczął powoli. - Powiedz mi tylko jedno. Czy wy naprawdę uciekliście tylko dlatego, że baliście się Elen? Nie ma w tym jakiegoś ukrytego podtekstu?
    - Nie. Jest dokładnie tak, jak Wam powiedziałem. - oświadczył beznamiętnie mężczyzna.
    - I zapewne nic nie wiesz o tym, co tamtego dnia robiły wampiry w Waszym mieszkaniu? - ton głosu Rivena był groźniejszy. Vaice zbladł. - To przypadek, że wróciliście dokładnie tego samego dnia, w którym oni się pojawili?
    - O co ty mnie znowu podejrzewasz? Mówię to, co sam wiem! - brat Lily był bliski wybuchu. Wydawało się, jakby ktoś przyparł go do muru. - Pójdę zobaczyć, czy moja siostra się nie obudziła.
    Nikt go nie zatrzymał. Kiedy wreszcie zniknął z ich pola widzenia, głos zabrał Arthur:
    - Chciał pomóc rodzinie, dlatego poprosił o pomoc wampiry. Myślał, że pomogę mu one zabić Elen. - oświadczył. - Co za idiota. Plugastwa wykorzystały okazję, żeby odnaleźć sobie kandydata na Pionka, zamordowały mu większość rodzeństwa. Dzięki, Riven. Brakowało mi jednego fragmentu, żeby poskładać wszystko w logiczną całość.
    - Jak przystało na szalenie genialnego naukowca. - rzekł Ken.
    Obdarzony Ziemi nie słuchał ich. Domyślił się prawdy. Znał Vaice'a od bardzo dawna. To on w końcu ocalił go przed Defektami i dał dom.

    Mały chłopiec leżał na ziemi, w jakimś ciemnym zaułku.
    Dlaczego wszystko jest takie złe? Od kilku miesięcy zadawał sobie to pytanie. Siostro, gdzie jesteś? Kiedy wrócisz? Dlaczego mnie zostawiłaś tutaj? Czuł się jak porzucony zwierzak. Jednakże on nie został w ich rodzinnym domu. Odszedł, kiedy do środka wdarli się złodzieje. Nie chciał mieć z nikim do czynienia. Wybrał życie na ulicy. Kiedy chciał wrócić, ogarniał go paraliż i nie mógł dalej iść w kierunku mieszkania. A może Meredith już tam jest? A co jeśli na niego czeka?
    Nie. To niemożliwe.
    Meredith już nie ma.
    Porzuciła go.
    Zostawiła.
    Dookoła ludzie uciekali przed czymś. Coś ich goniło i zadziwiająco przypominało człowieka. Ale to nie był człowiek.
    To potwór. To coś ich pożera.
    Dlaczego się nim nie przejmują? Nie widzą go? Tak jak przechodnie, których prosił o pomoc?
    - Co ty wyprawiasz?! - jego wzrok zwrócił się w kierunku tego głosu. Wysoki facet, wyglądał na nastolatka. Czarne włosy i przeszywające oczy. Niósł na baranach jakieś dziecko, dziewczynkę. Małą blondynkę, która miała małą ranę w okolicy skroni.
    - Ktoś...ty? - wydukał. Był głodny. Ledwo trzymał się na nogach, a teraz czekał tylko na śmierć ze strony tych strasznych potworów.
    - Żyjesz. Dlaczego nie uciekasz? Musimy się ukryć w lesie. Inaczej umrzesz. - powiedział nieznajomy.
    Śmierć. Było mu to obojętne. Nie miał domu, do którego mógłby wrócić, nie posiadał już siostry. Po co w ogóle jeszcze żył?
    - My? - zapytał kpiąco.
    - Tak. Każdy człowiek. Wszyscy.
    Chłopiec prychnął.
    - Przykro mi, ale ja nie jestem człowiekiem. Jestem jednym z Obdarzonych, a przecież to nie ludzie, prawda? - uśmiechnął się. Każdy go wytykał na ulicy, ponieważ nie był „jednym z nich”. Był inny. A skoro był inny, czy to oznaczało, że nie był człowiekiem? Czyli kim? Obdarzonym. Tak jak wampiry, to nie są ludzie.
    Reakcja nieznajomego go zaskoczyła. Śmiał się.
    - Powiedz, ile masz lat, młody? - spytał.
    - Prawie dziesięć.
    - Widzisz tą małą? - ruchem głowy wskazał dziewczynkę, którą niósł. Chłopiec kiwnął głową twierdząco, przyjmując siedzącą pozycję. - To moja młodsza siostra. Jest prawie w Twoim wieku i, jak ty to ująłeś, również nie jest człowiekiem.
    Rozszerzył oczy.
    - Jest taka... jak ja? - w jego oczach zaiskrzyła się nadzieja. Ktoś, kto również jest inny? - I tak nie pójdę. - oświadczył smutno. Przypomniał sobie o czymś ważnym. - Być może w domu jest moja siostra. Nie zostawię jej...
    - A ja nie dam zginąć tak młodemu dziecku. Chodź z Nami. - facet wyciągnął do niego dłoń. Chłopiec jednak wstał na nogi i wyminął go. Wyciągnął rękę do przodu.
    - Jak mam iść... niech Meredith też... - nogi mu się trzęsły. Był straszliwie głodny i zmęczony. Obraz zamazywał mu się przed oczami. Pojawiły się dziwne plamy, po czym upadł i stracił przytomność.

    ***

    Riven szedł już całkiem sam. Miał już dosyć czekania. Kierował się prosto do pomieszczenia, w którym była Lily. Był zły na Vaice'a. Od tamtego pamiętnego dnia, uważał go za mentora, idola. Świetny starszy brat, który zastąpił mu Meredith, okazał się strasznym nieudacznikiem, który po prostu uciekł. To tak głupie, że aż śmieszne.
    Stanął przed drzwiami. Przełknął ślinę i wyciągnął rękę w stronę klamki. Wtedy drzwi się niespodziewanie otworzyły. U ich progu stał Vaice. Mężczyzna spoglądał na niego obojętnym wzrokiem, jakby już nic nie było dla niego ważne.
    - Ciągle jest nieprzytomna. - powiedział beznamiętnie.
    - Rozumiem. Tak bardzo teraz martwisz się o swoją siostrę? - zapytał szybko Riven, na co Vaice spuścił wzrok.
    - Ona próbowała mnie zabić. - wydusił. Te słowa mocno zszokowały Obdarzonego ziemi. W sumie nie powinien się dziwić, po tym wszystkim, jednakże to nie wydawało mu się realne. Że niby Lily? Ta łagodna? Nie chciało mu się wierzyć. Vaice spokojnym krokiem odmaszerował w stronę salonu. Riven w tym czasie stał przed drzwiami, nie wiedząc, co ma zrobić. Chciał się zobaczyć z Lily jak najszybciej, jednakże bał się tego. Tak, przerażała go myśl, że osoba, którą ujrzy za tymi drzwiami, może nie być tą samą personą, którą poznał na początku tej katastrofy.
    Z wahaniem nacisnął klamkę i wszedł do pokoju. Zastał tam budzącą się dziewczynę. W kącie, niedaleko drzwi, siedział Marc. Lily spojrzała na Rivena i uśmiechnęła się blado, co bardzo zraniło chłopaka.
    - Wszystko w porządku? - zapytał troskliwie, całkowicie ignorując fakt, że w pomieszczeniu znajduje się krwiopijca. Dziewczyna drgnęła, słysząc jego głos.
    Skuliła się i spuściła wzrok. Przełknęła ślinę. Nie, Riven, nic nie jest w porządku. Cały jej świat się zawalił, ludzie, w których wierzyła najmocniej okazali się zdrajcami. Poczuła, jak ogromna gula rośnie jej w gardle, próbując udusić. Starała się nie rozpłakać, co jej raczej nie wychodziło. Po chwili mogła poczuć, jak łzy spływają jej po policzkach.
    Dlaczego wszyscy są tacy okrutni i samolubni? Zrozumiała to dopiero teraz. To jest brutalna rzeczywistość.
    Riven osłupiał, widząc Lily w takim stanie. Dziewczyna zaczęła szlochać i popatrzyła się na niego szukając pomocy. Chłopak bez wahania podszedł do niej, usiadł na krańcu łóżka i objął ją mocno. Widok płaczącej Lily był bardzo rzadki.
    - Już jest dobrze. - powiedział jej do ucha. - Jestem przy Tobie. - dziewczyna rozpłakała się na dobre. Wtuliła się w Rivena i po szlochała po cichutku. Pozwoliła, aby szeptał jej słowa otuchy do ucha.


    ***

    Ken, Arthur i Laurel siedzieli na dole. Wszyscy byli zbyt wstrząśnięci ostatnimi wydarzeniami, żadne z nich do tej pory nie poruszyło tego tematu. Ich wzrok skierował się na nadchodzących do salonu ludzi. Vaice prowadził Maddy. Laurel drgnęła, widząc stan kobiety. Zazwyczaj zachowywała się jak spokojna i ta opanowana siostra, jednakże teraz trzęsła się jak osika, a jej oczy unikały kontaktu wzrokowego zresztą.
    - Wiesz już wszystko? - pierwszy przerwał ciszę Arthur. Mimo, iż Maddy wydawała się przerażona sytuacją, on zachowywał się obojętnie. Kobieta kiwnęła głową twierdząco.
    Usiadła na fotelu, znajdującym się naprzeciwko kanapy, Vaice natomiast stanął obok. Zamierzał przysłuchiwać się rozmowie. Ukradkiem oka zauważył jakiś cień, który szybko czmychnął w stronę drzwi wyjściowych.
    - Pójdę na moment do kuchni. - oświadczył, po czym bez zbędnych tłumaczeń ruszył niezauważalnie na zewnątrz domostwa. Reszta zajęła się w tym czasie rozmową.
    - Możesz Nam opowiedzieć swoją wersję tego, co wydarzyło się jakieś dwanaście lat temu? - zaczął ponownie Arthur. Wydawał się szczerze zainteresowany ucieczką rodzeństwa.
    - To nic wielkiego. - odparła sucho Maddy. - Po prostu pewnego dnia Vaice powiedział, że może zabrać mnie z tego koszmaru. - dodała. - Elen mnie nie cierpiała, biła mnie, kazała kraść dla siebie piwo, co innego mogłam zrobić, jak nie uciec?
    - Dlaczego nikt z Waszej rodzinnej wsi Wam nie pomógł? Żaden sąsiad się nie zainteresował krzykami, które zapewne były u Was codziennością? - dopytywał się naukowiec.
    - To zadupie? - po raz pierwszy, odkąd się tu zjawiła, Maddy zaśmiała się. - Tam ludzie troszczyli się tylko o siebie, nikt tam nie przyjaźnił się ze sobą. Sąsiedzi? Jacy? Domy były tak daleko rozstawione, że nie można tego było nazwać mieszkaniem po sąsiedzku. Mieliśmy tylko mały sklep spożywczy. Niecałe dwa kilometry dalej było jakieś porządniejsze miasteczko, to tam uciekliśmy z Vaice'm. Ale on zniknął na cały miesiąc. Postanowiłam sprawdzić, czy przypadkiem nie wrócił do domu. Resztę już pewnie znacie. Ogłuszył mnie wampir a następnie uciekałam przed Defektami. - wyjaśniła najwyraźniej urażona tym, że jest przepytywana. Odpowiedziała również na masę innych, niezadanych przez Arthura pytań.
    - To ty nie wiedziałaś, dlaczego Vaice nagle zniknął? - te słowa padły z ust Laurel. Maddy kiwnęła głową, potwierdzając to.
    - W takim razie mocno się rozczarujesz. - powiedział Ken, wzdychając. Kobieta rozszerzyła oczy, słysząc go. - Te wampiry, które Cię ogłuszyły, przysłał Twój kochany braciszek. Miały one zabić Elen, jednakże, jak to krwiopijcy, postanowili się po prostu zabawić.
    Arthur posłał mu mordercze spojrzenie. Chyba wolał, aby Maddy pozostała w słodkiej niewiedzy.
    Tymczasem kobieta poczuła, jakby coś w niej pękło. Zaufanie, jakim darzyła brata, rozprysło się niczym bańka mydlana. Zamrugała kilkakrotnie, powstrzymując w ten sposób łzy, napływające jej do oczu. Poczuła się oszukana. Wykorzystał ją, jako pretekst do ucieczki. Zabawił się jej uczuciami i posłużył się nią do własnych celów. Dlaczego? Jakim cudem? On potrzebował jednego – powodu, żeby uciec. W odróżnieniu od reszty on mógł spokojnie żyć, gdyż Elen zawsze dawała mu spokój. Może dlatego, że był jednym z najstarszych? Teraz, kiedy zrozumiała to wszystko, pękło jej serce.
    - Gdzie poszedł Vaice? - zapytała tonem pełnym grozy. W duchu ucieszyła się, że udało jej się nie załamać głosu.
    - Chyba poszedł do kuchni. - odparła Laurel. Po jej słowach Maddy szybko zerwała się z miejsca i poszła w kierunku, w którym prawdopodobnie znajdował się jej brat. Wchodząc do pomieszczenia nie zastała swojego brata.
    - Znowu uciekł.
    Arthur spojrzał w kierunku Kena.
    - Podsumujmy to, co już wiemy, okej? Na temat Pionka i planu krwiopijców. - zaapelował.
    - No dobrze. Wiemy już na pewno, że ich planem jest przyzwanie Czystokrwistych. Do tego potrzebują jednak Pionka i Klucza, który trzeba po prostu złamać. Pionkiem była Lily, więc...
    - Czekaj, jak to była? - przerwał naukowiec wypowiedź Kena. - To znaczy, że już nie jest?
    - No tak, a czy jest w tym jakiś problem?
    - Przecież to niemożliwe! - Arthur aż wstał. - Skoro nie jest już Pionkiem, wampiry powinny ją zabić przy pierwszej okazji, inaczej miano Pionka zostanie zbrukane i niemożliwym będzie przyzwanie Czystokrwistych.
    - Co chcesz przez to powiedzieć?! - wtrąciła się Laurel.
    - Jest tylko jedno logiczne wytłumaczenie. Lily nigdy nie była Pionkiem.

    ***

    Vaice biegł przez gęsty las, który otaczał Strefę Czternastą. Zrobiło się strasznie ciemno, dochodziła godzina dwudziesta druga. Śledził na początku postać, wymykającą się z rezydencji Arthura, jednakże szybko ją zgubił. Przeklął się za to w duchu, lecz nie przestał biec na oślep. Miał nadzieję, że jeśli podąży w tym samym kierunku, co dana postać, może ją znajdzie. Niespodziewanie przed nim pojawiła się Kate. Był mocno zszokowany jej obecnością.
    - Co Ty tutaj robisz? - zapytał, mierząc ją wzrokiem. Jak zwykle ubrana była w strój podkreślający jej figurę, czyli cienka kurtka, jeansy rurki i do tego brązowe kozaki.
    - Poluję. Arthur poprosił mnie, żebym złapała dla niego jednego z Defektów. Żywego. - odparła chłodnym tonem. - A Ty? Dlaczego biegasz po lesie samotnie? - uniosła jedną brew do góry i założyła ręce na piersi.
    - Szukam kogoś. - oświadczył szybko brat Lily.
    - Kogo?
    - Nie wiem. - zaśmiał się. Kate westchnęła, spoglądając na niego. Po chwili zmierzyła go wzrokiem.
    - Słyszałam o Twojej ucieczce. - zaapelowała smutno. - Nie bój się, nie będę ci niczego wypominać. Według mnie słusznie postąpiłeś. - te słowa mocno go zaskoczyły. Ktoś pochwalił jego zachowanie sprzed dwunastu lat?
    - Dlaczego? - zapytał. - Przecież uciekłem.
    - Nie zrozumiałeś mnie. Słyszałam o wszystkim w tej Waszej rzekomej ucieczce. Chciałeś prosić wampiry o pomoc, racja? - dodała. Mina Vaice'a diametralnie się zmieniła. - Można w sumie powiedzieć, że chciałeś pomóc rodzeństwu. Tylko po prostu źle się za to zabrałeś.
    Mężczyzna popatrzył na nią z wielkim niedowierzaniem. Ktoś go zrozumiał. W duchu cieszył się z tego, jak mały chłopiec z jakiejś nagrody.
    - Dziękuję, Kate. - wyszeptał, chociaż zdawał sobie sprawę, że kobieta mogła go usłyszeć.
    - W takim razie ja pójdę dalej, a Ty sobie poszukaj tego... kogoś. - powiedziała szybko, po czym pobiegła w przeciwnym kierunku.
    Vaice jeszcze przez chwilę stał w bezruchu. Słowa Kate mocno na niego wpłynęły. Jednocześnie cieszył się, że chociaż jedna osoba nie prawiła mu kazań na temat jego zachowania w przeszłości, lecz czuł, że to coś zupełnie innego. Od kiedy mógł z nią porozmawiać na tego typu tematy? Zazwyczaj zachowywała się oschle, jeśli chodziło o kogokolwiek. Po raz pierwszy była miła. I on cieszył się, że to on był tą pierwszą osobą, dla której Kate była taka.
    - Vaice! - nie dane mu było dłużej zastanawiać się nad jego emocjami, gdyż ujrzał przed sobą swoją siostrę.
    - Co tutaj robisz? - zapytał, chociaż i tak znał już odpowiedź. Maddy nie zamierzała zbliżyć się do niego. Stała w odległości około czterech metrów od swojego brata.
    - Dlaczego? - kobieta nie zamierzała ponownie zaufać Vaice'owi. - Czemu nic mi nie powiedziałeś? Wiesz, jakie to było idiotyczne? Gdybyś tylko mi się zwierzył, może udało by Nam się uniknąć najgorszego! - wykrzyczała.
    - Maddy...
    - Nie przerywaj mi! Jak mogłeś się tak zachować? Jak ostatni dupek normalnie. Facet, który się wkurza, kiedy musi poprosić kogoś o pomoc!
    - Siostro...
    - Powiedziałam, żebyś się zamknął!
    - Właśnie, daj dokończyć jej wywody. - nagły głos przerwał tę kłótnię. Maddy odwróciła się, po czym dostrzegła w mroku jasną twarz małej dziewczynki, której postać dobrze już znała.
    Elizabeth wyszczerzyła kły w szerokim uśmiechu. Jej zęby wydawały się lśnić w blasku księżyca. Zaraz obok niej stał znienawidzony przez każdego Obdarzonego, najgorszy z całej czwórki – Jason.
    - Czego Wy tutaj chcecie?! - wykrzyczała Maddy.
    - Nie dokończycie tego sporu? Zapowiadało się ciekawie. - Liz zaśmiała się ponuro. Towarzyszący jej wampir podszedł bliżej, stając w blasku księżyca.
    - Poszukujemy zaginionego kolegi. No i Pionka. - oświadczył, ignorując wcześniejszą wypowiedź młodej wampirzycy. Uśmiechnął się przy tym.
    - Co do tego Waszego kolegi, to nic nie wiemy. - skłamał Vaice. Był niemal pewien, że postać, którą przed chwilą ścigał, to Marc. - A Lily nie jest już Pionkiem, więc po co Wam ona?!
    - ~ Aby rytuał się powiódł, Pionek musi zostać zamordowany! - zanuciła Liz.
    - Poprawka. Przyszliśmy po prawdziwego Pionka. - uśmiech Jasona pogłębił się. W mgnieniu oka mała wampirzyca znalazła się u boku Maddy, po czym jej dłoń przeszyła na wylot brzuch kobiety. Dziewczynka śmiała się, jak przy dobrej zabawie.
    Maddy natomiast ledwo mogła uwierzyć w to, co się dzieje dookoła. Spojrzała na głęboką ranę. Wampirzyca zabrała dłoń, po czym oblizała ją z krwi. Kobieta spoglądała, jak z jej ciała tryska rubinowa ciecz. Po chwili jej wzrok napotkał jej brata, który stał jak osłupiały. Uśmiechnęła się, upadając na kolana.
    - To moja kara za... moje tchórzostwo... - powiedziała ochryple, po czym zakrztusiła się krwią, napływającą jej do gardła. Po krótkiej chwili padła na ziemię.
    Umarła.
    - Maddy! - krzyknął Vaice, podbiegając do siostry. Spojrzał na ranę, która była ogromna. Nie było możliwości, żeby ją ocalić. Już nie.

    Tak, znowu długo mnie nie było... Wiem, przepraszam, poprawię się! :)
    Wiem również, że mam trochę zaległości, ale bez obaw – nadrobię je jeszcze w tym tygodniu! Tak więc możecie się za niedługo spodziewać ode mnie komentarza.
    W poprzedniej notce wspomniałam o moim małym hobby – rysowaniu. Pojawiło się kilka pytań odnośnie tego, a oto odpowiedzi:
    Jakim sposobem rysuję, w jakim stylu? - Manga. Kocham Mangę i anime, więc uwielbiam również je rysować :3 Staram się też czasami odzwierciedlić rzeczywiste przedmioty (kula, róża, inne bzdety), które (według mnie samej) muszę porządnie podszkolić...
    Czy zamieszczę jeden ze swoich rysunków, które będą związane z opowiadaniem? Cóż, ciekawa propozycja, jednakże jak już wspomniałam w poprzedniej notce – minął rok, zanim ponownie wzięłam ołówek do ręki, dlatego nieco umiejętności mi ubyło. Może kiedyś narysuję i wstawię coś, co będzie związane ze Strefą 27 :)
    To tyle. Mam również nadzieję, że rozdział Wam się spodobał. Pozdrawiam!