czwartek, 19 lutego 2015

Strefa 27 - rozdział 23

~Rozdział 23
~Sprytny plan, powód i ponowne spotkanie

Lily przechadzała się korytarzem po budynku. Uważnie oglądała obrazy i zapamiętywała drogę, jaką przebyła. Do tej pory polegała na Gabrielu. Spuściła głowę na wspomnienie o bracie. O jej zmarłym bracie...

    - On umarł ponad pięć lat temu. Pogodziłaś się już z jego śmiercią, idiotko. - skarciła się w myślach. Nie potrafiła przestać o tym myśleć. Po głowie chodziły jej wspomnienia z fałszywym Gabrielem. Jakim cudem on mógł wydawać się jej ta wiarygodny?! Wiedział o niemalże wszystkim. Nawet o starych historyjkach Vaice'a, na temat Złodzieja Darów.
    Kątem oka zauważyła, że przechodzi obok biblioteki. Zwykła przychodzić tutaj, kiedy jej się strasznie nudziło. Jednakże w tym miejscu mało było książek o tematyce, która ją interesowała. Głównie dominowały tutaj historia i legendy. Lecz nigdy wcześniej nie zastanawiała się, czy znajdzie tutaj coś na temat Pionka i Czystokrwistych. Wampiry nie powinny być na tyle głupie, żeby trzymać takie rzeczy w zwyczajnej bibliotece, do której ona miałaby dostęp, więc nigdy specjalnie się tym nie interesowała. Stanęła przed drzwiami i położyła dłoń na klamce. Wahała się przed wejściem do środka. Co się stanie, jeśli natknie się na jakiegoś krwiopijcę? Będzie ją wypytywał. Miała szczerze dość ich wszystkich. Nabrała powietrza i delikatnie nacisnęła klamkę.
    Kiedy znalazła się w środku, od razu poczuła zapach książek. Żałowała tylko, że większość z nich jest stara i poniszczona. Jak to w bibliotece było kilka półek, na których oczywiście znajdowały się księgi. W kątach nieruchomo stało kilka stolików krzesłami. Na podłodze leżało wiele dywanów o zmyślnych wzorach, a każdy był do każdego zbliżony kolorystycznie, dzięki czemu wystrój wydawał się bardzo spokojny, gdyby nie rażący pomarańcz na ścianach.
    Lily podeszła do jednej z półek i przejechała palcem po rzędzie książek. Przymknęła oczy i wybrała jedną z nich. Tom, który trzymała w ręce nosił tytuł „Czysta siła”. Od razu skojarzyła to z Czystokrwistymi. Rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem jakiegoś wampira. Nikogo nie było, całe szczęście. Dziewczyna podeszła do najbliższego stolika, usiadła i otworzyła książkę na pierwszej lepszej stronie. Zmarszczyła brwi, czytając. Zesztywniała, kiedy natknęła się na interesujący ją fragment.

    Brama rozlewu krwi wymaga. W dniu odpowiednim,
    Pionka włosy i oczy złote się staną. One moc jego wyzwolą.
    Wnet klucz będzie potrzebny do otwarcia wrót.
    Kluczem i Bramą są związane krwią dusze.
    Aby wyzwolić ich moc trzeba...”

    - Wydaję mi się, że nie powinnaś się interesować czymś takim. - momentalnie zerwała się z miejsca i obejrzała, słysząc ten głos. Jason spoglądał na nią z wrogą miną. Szybko przybrała pokerową twarz i popatrzyła na niego wilkiem. Nie chciała pokazywać, jak bardzo się go boi. Większość wampirów tutaj się go słuchała, nawet ta mała Liz. Z tego Lily wywnioskowała, że jego moc może być silniejsza od reszty gromadki. W gardle czuła gulę, która denerwowała ją. Chciała coś powiedzieć, lecz spodziewała się, że jej głos będzie się urywał. Wiedziała to.
    - Po co ci to? - zapytał krwiopijca. Zmierzył ją wzrokiem, czekając na odpowiedź. Sposób, w jaki na niego patrzyła, wydał mu się nietypowy. Uśmiechnął się do siebie. Pogardzała nim, co go bardzo cieszyło. - Mogłabyś zabić wzrokiem, wiesz? - zaśmiał się.
    - C-co ci do tego? - odparła obdarzona. Skarciła się za to w myślach. Nie zauważyła nawet, kiedy wstrzymała oddech, gapiąc się na wampira.
    - Jednakże – zaczął Jason. - nie tylko oczy mówią o tym, co teraz czujesz. Może i czai się w nich chęć morderstwa, ale sama spójrz. - wskazał palcem w dół. - Twoje nogi drżą.
    Lily rozszerzyła oczy. Miał rację. Momentalnie postarała się uspokoić. Wyrównała oddech i stanęła prosto. Spojrzała twardo na krwiopijcę.
    - Jeśli masz jakąś sprawę do mnie, pospiesz się i mi ją powiedz. - była z siebie dumna za tę kwestię. Nie jąkała się, oraz nie drżała. Dla niej to ogromny wyczyn.
    - Nie wtykaj nosa tam, gdzie nie powinnaś. - rzekł Jason, pochylając się ku niej. Z bliska wyglądał bardziej przerażająco. Wampir wyminął ją i zabrał ze stolika książkę. Dziewczyna zacisnęła pięść. Nigdy nie była tak ciekawa zakończenia. Gdyby tylko doczytała ostatnie zdanie...
    Rozejrzała się po pomieszczeniu i zorientowała, że krwiopijca poszedł sobie. Wypuściła ze świstem powietrze i ponownie poszła w stronę półki, na której była ta książka. Znowu przejechała dłonią po tomach i wyciągnęła losowo jeden. Nie miała tytułu, księga po prostu była czerwona. Nic więcej jej nie zdobiło. Żadnych wzorów, żadnych napisów na okładce, nic. Lily postanowiła nie popełniać ponownie tego błędu i zasiadać do stolika. Skuliła się w kącie w cieniu dwóch półek. Otworzyła książkę i zaczęła czytać.

    ***

    Jason wszedł do swojego pokoju, w którym znajdowała się Liz i Marc. Trzymał w dłoni książkę z biblioteki.
    - Coś nie tak? - zaciekawiła się Elizabeth. - Wyglądasz na nieźle wkurzonego.
    Wampir nie odpowiedział na jej pytanie. Spojrzał na swoich podwładnych wilczym wzrokiem i zmarszczył brwi.
    - Liz, - zaczął najbardziej władczym tonem, na jaki go było stać. - spal to. - dziewczynka była zaskoczona. Jednak dosłownie po kilku sekundach wzięła do ręki tom i wykonała rozkaz. Po krótkiej chwili książka zamieniła się w popiół.
    - Czyżby nasza zdobycz zainteresowała się literaturą? - spytała wampirzyca.
    - Niestety, muszę Cię jeszcze o coś prosić, Elizabeth. Tak samo Ciebie, Marc. - na słowa starszego wampira każdy spoważniał. Rzadko się zdarzało, żeby Jason mówił do małej krwiopijczyni pełnym imieniem. Jak to sobie dziewczynka zastrzegała, nie lubi tego. Każe siebie nazywać po prostu Liz.
    - O co znowu chodzi? - zapytał Młodszy wampir.
    - Dzisiaj większość wampirów wychodzi na polowanie. - zaczął Jason. - Chcę, abyście Wy tutaj zostali i pilnowali dziewczyny. Jeśli się Wam uda ją zatrzymać, hojnie Was wynagrodzę.
    Elizabeth uśmiechnęła się na słowa starszego. Uwielbiała tego typu zadania. Dla niej to była łatwa nagroda.
    Wampirzyca bez wahania pokiwała głową na znak przyjęcia rozkazu. Marc jednakże zaczął głębiej myśleć. Dlaczego Jason mu ufa po tym, co zrobił ostatnio?
    - Nie spieprz tego tym razem. - Wampir był teraz pewny, że starszy zwraca się do niego. Wyszczerzył kły w brzydkim uśmiechu i posłał Jasonowi pewne siebie spojrzenie. Wiedział, że ten daje mu drugą szansę. Ślepo mu wierzy.

    ***

    Lily mimo skupienia, jakie włożyła w przeczytanie tej grubej, czerwonej księgi nie potrafiła nic zrozumieć. Słowa były pisane w starodawnym języku i na dodatek zaszyfrowanym. Dziewczyna westchnęła, odkładając książkę na jej prawowite miejsce. Po tym postanowiła udać się do swojego pokoju. Za niedługo nadejdzie zmierzch, czyli chwila, w której ucieknie. To będzie jej jedyna szansa. Wampiry pójdą na polowanie.
    - Hej, tęskniłaś? - usłyszała nagle znany jej głos. Nienawidziła osoby, do której należał ten niezmiernie słodki dźwięk.
    - Oczywiście, że nie. - odpowiedziała blondynka, spoglądając na Elizabeth złowrogim spojrzeniem. Gdyby mogła, udusiłaby tę wampirzycę już dawno. Jednakże pierwsza próba poszła na marne, głucha aria nie działała na tą małą. Lecz Lily była również świadoma, że dopóty dopóki jest Pionkiem, krwiopijcy nic nie mogą jej zrobić, łącznie z Liz.
    - A szkoda. Bo wiesz, zostajemy z Tobą dziś wieczorem. - Dziewczynka nie ukrywała niczego. Ciężko ją rozgryźć, mówi wszystko, co jej przyjdzie na język, jest szczera do bólu. Nie posiada żadnych słabych punktów. Taki jest wynik obserwacji młodej wampirzycy przez Lily. W skrócie, Elizabeth jest niemal niepokonana.
    - Mało mnie to obchodzi. W końcu ciągle mnie pilnujecie, czyż nie? - rzekła obdarzona. Już się nauczyła, że nie może pokazywać strachu ani innych tego typu emocji przy wampirach. Musi być silna.
    - Faktycznie. To tak tylko, żebyś niczego nie próbowała, jasne? - upewniła się Liz. Uśmiech na chwilę zszedł jej z twarzy i przez dosłownie moment wyglądała śmiertelnie poważnie, co przeraziło Lily.
    - Mhm... - wymamrotała w odpowiedzi. Mimo wszystko wiedziała, że takie coś może się jej przydarzyć. Dlatego już od pewnego czasu planowała ucieczkę. Nie zamierzała walczyć z Liz, gdyż to byłoby popchnięcie się ku śmierci. Elizabeth odwróciła się i wyszła z pomieszczenia. Jej kroki były dumne, jakby ktoś przed chwilą dał jej ogromny powód do radości.

    ***

    Jason siedział na krześle w swoim pokoju. Wpatrywał się w ścianę i rozmyślał. Jego plan był perfekcyjny, tak uważał. Nie miał żadnej luki, zero niedopowiedzeń, nic nie mogło pójść źle. Jednakże brakowało mu czegoś ważnego. Każdy detal potrzebował powodu. Wampiry chciały przywołać Czystokrwistych – to im dodawało otuchy. Lecz jest jedna rzecz, która nadal nie dawała mu spokoju. W tym momencie w jego pokoju pojawiła się zakapturzona postać. Uśmiechnął się na jej widok. Dziewczyna była zdesperowana, żeby do nich dołączyć. Chciała być tym, czym była jej dawna kompanka. Dlatego dla nich pracowała.
    - Pionek nadal jest uśpiony. - poinformowała go. Na te słowa zacisnął pięści. To, co zrobił to tego czasu najwidoczniej nie wystarczyło. Żeby wykonać dalszy krok, potrzebuje powodu, kolejnego wyjaśnienia, żeby nie naprowadzić na prawdziwy trop kompanów tej blondyny. Nie mogą się domyślić prawdy... Jedyny prawdziwy problem stanowił ten naukowiec.
    - Możesz odejść. - zaapelował Jason. Po jego słowach postać momentalnie zniknęła. W tym samym momencie do pokoju weszła Elizabeth. Starszy wampir wkurzył się. Nikt dzisiaj nie dawał mu spokoju.
    - Potrzebujesz czegoś, Liz? - zapytał najbardziej potulnym tonem. Nie chciał, żeby mu puściły nerwy.
    - Właściwie to nie. Coś Cię trapi? - rzekła wampirzyca, spoglądając na starszego z oczekiwaniem. - Mam ci może w czymś pomóc? - dodała spokojnie.
    - W sumie... - zamyślił się Jason. - Jako jedyna z Naszej czwórki znasz moje prawdziwe zamiary i prawdziwą formę Naszego planu. Musisz stworzyć mi sytuację, w której Klucz w końcu zacznie działać. - uśmiechnął się cynicznie i popatrzył na nią znacząco.
    - Dotychczasowe środki nie podziałały? - upewniła się młoda.
    - Najwidoczniej nie. - odparł Starszy wampir.
    Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, pokazując kły.
    - Chyba już mam pewien pomysł.

    ***

    Zbliżał się wieczór. Riven spojrzał na nocne niebo. W zimie wszystko wyglądało niemalże szaro. Uwielbiał ta porę roku. Mimo, że jest zimno i wietrznie, on kochał takie warunki. Łatwiej się ukryć w nocy. Zadrżał z zimna. Zaczął pocierać dłońmi, byleby tylko się ogrzać. Cały dzień chodził po strefie piętnastej. Ludzie tutaj zaczęli już go kojarzyć. Starsze kobiety mówiły o nim jak o facet, który nie potrafi się ciepło ubrać. Uważał to za prawdę. Miał na sobie tylko cienką kurtkę, pod nią swoją ukochaną bluzę i koszulkę oraz zwyczajne spodnie jeansowe. Nic dziwnego, że tak go kojarzą. Westchnął i włożył ręce do kieszeni. Jego dłoń natknęła się na małe zawiniątko, które od pewnego czasu trzymał w kurtce. Spojrzał w kierunku lasu. Jedna trzecia tamtego terenu znajduje się jeszcze w Strefie piętnastej, lecz pozostała część to zagadka. Można tam było spotkać Defekty oraz wampiry. Jednakże wytwory nieudanego eksperymentu Arthura nie atakował żadnego krwiopijcy. Bali się ich, bardziej niż obdarzonych. To stanowiło odwieczną zagadkę dla reszty ekipy Rivena. Może powodem był fakt, że i Defekty i Wampiry to krwiożercze bestie. Chłopak ruszył szybkim krokiem w stronę otwartej części lasu. Cały teren w strefie piętnastej już został przez niego przeszukany. Pozostała tylko tamta część. Tam musi znajdować się Lily. Z całą pewnością.

    ***

    Wieczorem Lily jak sama sobie obiecywała – wcieliła swój plan ucieczki w życie. W swoim pokoju pod kołdrą ustawiła kilka poduszek, żeby było widać, że niby śpi. Wampiry jakieś dziesięć minut temu wyruszyły na polowanie, więc poza Liz i Marc'iem była sama. Otworzyła okno i spojrzała w dół. Na oko od ziemi dzieliło ją jakieś jedenaście metrów. Westchnęła cicho, wypuszczając powietrze ze świstem. Powoli weszła na parapet i momentalnie poczuła, jak bardzo jest jej zimno. Oczywiście od czterech miesięcy miała na sobie te same ubrania, które wzięła z posiadłości Arthura, czyli czarną bluzkę na ramiączkach i krótkie spodenki. Wzięła ze sobą koc, którym się okryła. Dawało jej to mały kamuflaż i odrobinę ciepła. Największym problemem były jej trampki. Szybko przemokną od śniegu. Tego była pewna.
    Skupiła całą swoją uwagę na prądach powietrza, które krążyły wokół niej. Skoro jest obdarzoną o takiej zdolności, postanowiła to wykorzystać. Spokojnie usiadła na parapecie i zsunęła się w dół. Wstrzymała oddech, kiedy jej ciało powili spadało na ziemię. Było jej strasznie zimno. Dzięki magi powietrza udało jej się kontrolować upadek i wylądować bezszelestnie i bezpiecznie na nogach. Owinęła się szczelniej kocem i ruszyła naprzód. Uśmiechnęła się do siebie. Pierwszy punkt jej się udał, ale to kwestia czasu, nim wampiry ją zauważą. Możliwe, że już tak się stało. W tym momencie musi się pospieszyć. Im dalej znajdzie się od budynku, tym ma większe szanse uciec. Pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Zaczęła biec, żeby jak najszybciej zniknąć z pola widzenia krwiopijców, którzy mieli jej pilnować. Zacisnęła zęby, kiedy poczuła śnieg na gołych kostkach. Było cholernie zimno.

    ***

    Elizabeth siedziała w pokoju Jasona i oglądała krajobraz za oknem. Kiedy zobaczyła poruszający się punkt, zaczęła się śmiać. Jej śmiech odbijał się echem od ścian pomieszczenia, do mogło doprowadzić normalnego człowieka do obłędu. Szybko wstała z fotela i ruszyła na korytarz. Tak jak oczekiwała, momentalnie udało jej się znaleźć swojego kompana.
    - Marc, - zaczęła mówić z szerokim uśmiechem. - czy wiesz, że Pionek właśnie ucieka?
    - Że co? - wampir wydawał się być zaskoczony, co dało odpowiedź młodej.
    - Idź po nią. Masz ją tu sprowadzić z powrotem. - jej ton przybrał podobną barwę do głosu Starszego.
    - Dlaczego tylko ja? Tobie również kazano ją strzec.
    - Ale to nie ja nagrabiłam sobie u Jasona, co nie? Jeśli ponownie chcesz się wdać w jego łaski, idź. Chyba się domyślasz, dokąd ona zmierza, czyż nie?
    Marc pokiwał głową na znak zrozumienia. Szybko wyminął Elizabeth i poszedł ku wyjściu z budynku. Dziewczynka jeszcze długo stała w korytarzu i uśmiechała się do siebie. Kiedy spojrzała w kierunku, w którym udał się jej kompan, już go tam nie było. Wampirzyca zaczęła się śmiać. Zaczęła być z siebie dumna. Wszystko się układało tak, jak ona tego chciała. Mogła poruszać każdym, niczym marionetką. To jej się bardzo podobało.

    ***

    Lily biegła co sił. Nogi ją bolały od zimna, niemal zaczęła tracić czucie w stopach. Ledwo co mogła dostrzec w tak gęstym lesie, a późna pora nie ułatwiała jej zadania.
    Obejrzała się za siebie. Nie mogła dostrzec budynku, w którym ją przetrzymywały wampiry. Była pewna, że krwiopijcy użyli jakiegoś czaru, który chronił ich przed wzrokiem wścibskich ludzi. W końcu, gdyby tak nie było, jej kompani znaleźliby tę bazę i zrobili niezłą destrukcję, żeby ją odzyskać. Uśmiechnęła się na myśl o tym. Jeśli jej się uda, zobaczy się z przyjaciółmi, których nie widziała prawie cztery miesiące. Zbliżał się grudzień. Tak długo ich nie widziała. Wspominanie ich dodawało jej otuchy, żeby dalej kroczyć. Jedyne, czego się bała, to ponowne spotkanie z Rivenem. Tak bardzo za nim tęskniła, jednak to ona zgodziła się bezmyślnie pójść za wampirami i to na jego oczach. Ciekawa była, czy jest przez to na nią zły... a może równie jak ona tęskni? Może jej szuka, albo czeka przed drzwiami? Nie wiedziała. Niczego nie mogła być pewna.
    Nagle czyjaś sylwetka zabłysła jej przed oczyma. Przerwała swoje rozmyślania i przyspieszyła bieg. Bała się, że to może któryś z wampirów odkrył jej nieobecność. Nogi plątały się jej i co chwila potykała się o korzenie drzew. Mimo wszystko czuła, że ktoś za nią biegnie. Słyszała kroki.
    - Zostaw mnie! - krzyknęła wreszcie. Starała się, żeby jej głos zabrzmiał pewnie i nie okazywał strachu, jaki w tej chwili czuła. Jednakże zdyszana nie panowała nad swoją barwą głosu i nie mogła określić, jak to było słychać.
    - Lily! - ten głos rozdarł jej wszelkie wątpliwości. Stanęła na chwilę i nabrała większej ilości powietrza. Obróciła się powoli i spojrzała na tajemniczą sylwetkę. Poczuła dziwny smak w ustach, łzy napływały jej do oczu. Zaczęła się bać, że to tylko jej fantazja płata jej figle. Jednakże widziała, że przed nią stoi Riven. Mogła go dostrzec w tej ciemności. Wszędzie by go rozpoznała. Podeszła do niego powoli i ostrożnie, jakby miał zaraz zniknąć. Jednakże kiedy znalazła się bliżej, zaczęła lustrować go wzrokiem. Uśmiechnął się do niej i wyciągnął rękę, którą ona szybko chwyciła. Była teraz kilka centymetrów od ukochanego. Niespodziewanie uderzyła go z całej siły pięścią w brzuch. Chłopak skulił się i odsunął od dziewczyny.
    - Lily... - zaczął słabym głosem.
    - Nie udawaj. Mam już dość twoich gierek, - powiedziała pewna siebie. - Marc.
    Chłopak przez chwilę wydawał się być zaskoczony, ale potem wyprostował się i przemienił. Przed nią nie stał Riven, tylko wampir.
    - Skąd wiedziałaś? - zapytał krwiopijca, spoglądając na nią przenikliwie.
    - Riven szybciej biega. Bez problemu by mnie dogonił, więc niepotrzebnie udawałeś wolniejszego. Poza tym, kiedy się uśmiechnąłeś, widziałam kły. On by prędzej umarł niż stał się jednym z Was. - głos dziewczyny był drwiący. Marc podszedł do niej i chwycił za ramię. Koc, którym się do tej pory owijała, upadł na ziemię.
    - Wracasz ze mną. - rozkazał i szarpnął nią.
    - Nie! - spróbowała się wyrwać, ale uścisk wampira był za silny. - Nigdzie z Tobą nie idę, wracam do domu!
    - Obiecałaś mi... - zaczął Marc, jednakże przerwał, jakby dalsza część zdania drażniła jego gardło.
    - Co niby ci obiecywałam?! - wykrzyczała Lily, mając cichą nadzieję, że ktoś ją usłyszy. Ktokolwiek.
    - Obiecałaś mi, że pomimo okrutnej prawdy zostaniesz ze mną. - powiedział w końcu krwiopijca. Coś jej zaświtało w głowie. W dniu, w którym Marc ukazał jej prawdę, prosił ją o pozostanie w bazie.
    Lily zacisnęła zęby i spoliczkowała chłopaka, żeby ją puścił. Specjalnie zgięła palce przy uderzeniu, żeby go zadrapać. Na chwilę jego uścisk stał się swobodniejszy, więc blondynka wykorzystała okazję i wyrwała się. Wampir jednak nie ustąpił i drugą dłonią uchwycił ramię Lily, po czym z całej siły kopnął ją w brzuch. Dziewczyna krzyknęła z bólu i skuliła się. Upadłaby na ziemię, gdyby nie silna ręka krwiopijcy, trzymająca ją za ramię.
    - Obiecywałam to Gabrielowi, nie Tobie! - wysyczała przez zaciśnięte zęby. Włożyła w te słowa najwięcej jadu, na ile było ją stać.
    - Mimo wszystko wracasz do bazy ze mną, czy tego chcesz, czy... - w tym momencie Marc przerwał. Lily spojrzała na niego. Poluźnił uścisk, a po chwili puścił całkowicie jej ramię, po czym upadł nieprzytomny na ziemię. Obdarzona patrzyła na niego jakby zobaczyła ducha. Była zaskoczona. W miejscu, gdzie wcześniej stał wampir, teraz znajdowała się inna osoba. Teraz była pewna, że przed nią był prawdziwy Riven. Wstała z ziemi i zlustrowała chłopaka wzrokiem. On natomiast patrzył na nieprzytomnego krwiopijcę morderczym spojrzeniem. Lecz po chwili ich oczy się spotkały. Lily podeszła do niego bliżej. Wiedziała, że to prawdziwy on. Usłyszał ją i przybiegł tutaj. Tak bardzo się cieszyła z tego powodu. Powoli wyciągnęła rękę i objęła nią jego twarz, żeby przekonać się, czy to nie kolejna iluzja, czy zmyłka. Pogładziła go po policzku, grzejąc dłoń jego ciepłem. Oddychał ciężej, gdyż dosłownie chwilę temu do niej biegł. Poruszył się gwałtownie, przez co Lily się wzdrygnęła. Podszedł do niej i przytulił, chowając jej twarz w swoich ramionach. Dziewczyna objęła go i wtuliła się.
    - Wreszcie Cię znalazłem... - wyszeptał łagodnie Riven. - Nawet nie wiesz, jak za Tobą tęskniłem.
    ______________________________________________
    Udało się! Skończyłam ten rozdział! Nie wiem jak Wy, ale ja jestem z siebie dumna, że tak sobie stwierdzę nieskromnie...
    Wiem, że może wdało mi się tutaj kilka powtórzeń, później je sprawdzę, lecz na razie rozdział prezentuje się tak. Wzięłam sobie do serca wasze rady na temat opisywania bohaterów jako „Blondwłosych”. Dlatego tutaj jest ich bardzo mało, może nawet wcale. Ech, nawet nie wiecie, ile się przy tym musiałam skupić. Siła przyzwyczajenia utrudniała mi to zadanie. Jeśli u kogoś mam jakąś zaległość, postaram się jeszcze dzisiaj – ewentualnie jutro – ją nadrobić, więc proszę nie krzyczeć, że o kimś zapomniałam.
    Mam teraz ferie, więc mam również więcej czasu ^^ No, prawie...
    Pozdrawiam wszystkich i życzę miłego dnia! Tia, nie mam już co życzyć, po przecież miłych ferii Wam nie pożyczę, bo wiem, że innym się one skończyły... Pozdrawiam jeszcze raz! :P   

piątek, 6 lutego 2015

Strefa 27 - rozdział 22

~Rozdział 22
~Złodziej Darów, gorzkie uczucia
Siedział na prostym krześle w pokoju, którego ściany były rażąco białe. Nie mógł wstać. Był pewien, że jest tutaj ten mężczyzna. Zawsze tu był, przy nim, niczym cień. Mroczna postać, przypominająca mu grzechy z przeszłości.
    - Zegar tyka. - usłyszał ten zgrzytliwy głos. Brzmiał, jakby miliony metalicznych maszyn ocierało się o siebie, wydając przy tym proste wołanie o pomoc.
    - Odejdź. - tylko tyle był w stanie wydusić. Ból w okolicach żeber nasilał się.
    - Wiesz, że nie mogę tego zrobić, - odparł mu głos. - Vaice. - po wypowiedzeniu jego imienia ukazał się. Stanął przed nim i pochylił się, aby móc złapać jego spojrzenie.
    - Mizerny, jak zwykle, - rzekł Brat Maddy, starając się ukryć przerażenie. - Złodzieju.
    - Ojoj, dlaczego nadal mnie tak nazywasz? To męczące. - postać uśmiechnęła się.
    - Jesteś nim.
    - Naprawdę? Idiotyczny przydomek. - zaśmiał się. - Możesz zacząć mówić mi jakoś inaczej?
    - Nie masz imienia. - odparł Vaice, unikając wzroku postaci. Nie chciał widzieć tej szkaradnej osoby.
    - Czyżby? To znaczy, że mogę je sobie wybrać? - jego głos mocno wkurzał mężczyznę. Brat Maddy w końcu spojrzał na postać. Wyróżniała się od białych ścian pokoju tylko czarnym kolorem. Nie miał rys, nie miał nic. Był po prostu czarny, jak cień. Nie posiadał twarzy, jedynym zarysem były usta.
    - Odejdź. - powtórzył Vaice, starając się ukryć strach.
    - To nieładnie. Nie pamiętasz? - postać przybliżyła się do niego szczerząc równie czarne jak on sam zęby. - Mam Ci przypomnieć? Jak bardzo byłeś wtedy ranny? Jak bardzo nienawidziłeś Elen? Jak bardzo znienawidziłeś sam siebie? Jak bardzo chciałeś, abym się pojawił?
    - Zamknij ryj! - wykrzyczał mężczyzna. - Dlaczego do cholery przychodzisz do mnie po jedenastu latach?!
    - Dlaczego? - w głosie czarnej postaci było słychać echo. - Ponieważ za niedługo mój czar zostanie złamany.

    ***

    Vaice obudził się zlany zimnym potem. Spojrzał na zegarek. Był prawie ranek, piąta czterdzieści. Mężczyzna starał się wyrównać oddech. To, co przed chwilą doświadczył, było zbyt realistyczne jak na sen. Był pewien, że on wrócił. A to oznacza tylko same kłopoty.
    Wstał i szybko ubrał na siebie koszulę i spodnie. Po wykonaniu reszty porannych czynności zbiegł na dół i zaczął specjalnie zachowywać się głośno, aby obudzić ekipę zajmującą pokoje tego piętra.
    - Vaice! - jego działania odniosły skutki i w pokoju pojawił się Ken. - Człowieku, dałbyś innym jeszcze pospać...
    - Nie mam na to ochoty. Co z resztą? - odparł Brat Maddy podchodząc do zaspanego blondyna.
    - Chodzi ci o tych, którzy mają twardszy sen? Aktualnie śpią, czego im zazdroszczę.
    - Obudź Laurel, Arthura i Rivena. Tylko oni są mi teraz potrzebny. - zaapelował Vaice, a kiedy ujrzał przelotny uśmiech na twarzy kolego dodał: - Ty też zostajesz.
    - Pewnego pięknego dnia, obiecuję, że Ci się odpłacę. Zobaczysz. - wymamrotał Ken, po czym bez zastanowienia poszedł na górę.

    ***

    Blondyn mamrotał coś pod nosem. Głównie były to obelgi odnośnie Vaice'a, który śmiał go obudzić o tak wczesnej porze. Że niby do czego byli mu potrzebni? Znowu sobie coś ubzdurał i nie da innym spokoju...
    Ken podszedł do pokoju, który zajmowała jasnowłosa. Stanął przed drzwiami i bez zastanowienia położył rękę na klamce, delikatnie ją naciskając.
    - Laurel, Vaice powiedział... - zamarł, kiedy stanął w progu. Kiedy był mały, często przychodził do Arthura pobawić się w ogrodzie. Tutaj spotkał jasnowłosą i zaprzyjaźnił się z nią. Przyzwyczaił się wchodzić do jej pokoju bez pukania. Teraz okazało się to być błędem. Dziewczyna stała na środku pokoju w samej bieliźnie trzymając w dłoniach podkoszulek. Cała poczerwieniała.
    - Wyjdź stąd! - krzyknęła, zasłaniając wstydliwe części ciała bluzką. Ken długo się nie zastanawiał i zatrzasnął za sobą drzwi. Poczuł się spokojniejszy, kiedy znalazł się sam na korytarzu. Czuł jak się rumieni. Jednak w myślach przyznał, że Bóg hojnie obdarował jego koleżankę, tu i ówdzie...
    Nagle usłyszał donośny śmiech z końca pomieszczenia. Momentalnie spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył kolegę. Zesztywniał.
    - R-R-Romeo! - powiedział zmieszany Ken.
    - Masz pecha, wiesz o tym? Od dziś Ty powinieneś być tak nazywany. - odpowiedział Czarnowłosy.
    - Jak długo tu stoisz?
    - Wystarczająco długo. - zaśmiał się. - Swoją drogą, dlaczego już wstałeś? Nigdy nie widziałem Cię na nogach tak wcześnie.
    - Vaice mnie obudził i kazał zawołać Ciebie i Laurel. A Ty? Idziesz szukać Lily z samego rana?
    - Mam jeszcze sprawę do załatwienia w mieście. Myślę, że obejdziecie się beze mnie. - po tych słowach Riven szybko zszedł na dół.
    Ken westchnął i spojrzał na drzwi do pokoju Jasnowłosej. Szybkim krokiem poszedł do salonu
    - Jak tylko stamtąd wyjdzie, z całą pewnością mnie zabije... - przeszło mu przez myśl.

    ***

    Vaice siedział na kanapie. Ken i Laurel spoczywali na osobnych fotelach i z wyczekiwaniem wpatrywali się w Brata Maddy. Byli bardzo ciekawi, dlaczego kazał im się tutaj spotkać.
    - Wyjaśnisz mi w końcu, czemu przerwałeś mi sen? - zapytał Ken.
    - Jest jedna rzecz, która nie daje mi spokoju. Laurel, - zaczął Vaice. - jesteś medium, racja?
    - No tak.
    - Ken jest Telepatą. Dlaczego nie połączyłeś się z Lily? - spojrzenie mężczyzny było przenikliwe.
    - Nie znam jej dokładnej lokacji. Bez tego nie mogę nawiązać kontaktu. - Blondyn poczuł się jak na komisariacie. Vaice był podejrzliwy, jeden błąd i po Tobie.
    Brat Maddy podszedł do jednej z półek z książkami. Wyciągnął jedną i przejrzał szybko strony. Po pewnym czasie z powrotem usiadł na kanapie. Na stole położył wcześniej zabraną księgę otwartą na temacie, który go interesował.
    - Znalazłem to niedawno. - oświadczył.
    - Kontakt dusz? - zapytała Laurel. Przeczesała wzrokiem tekst i dostrzegła tam wzmiankę o Medium i Telepatach.
    - Skrócę wam to. - dodał Vaice. - Jeśli połączycie moce, możliwe jest wysłanie świadomości osoby trzeciej do innej persony. A wiecie, co w tym najlepsze? - zapytał, uśmiechając się chytrze. - Wy musicie się skupić tylko na wysłaniu tej osoby do kogoś innego. Nie potrzeba wam wiedzieć, gdzie to jest, zaklęcie działa automatycznie. Chciałem to przetestować na Rivenie...
    - Ej, nie traktujesz go przypadkiem jak królika doświadczalnego? - spytał Blondyn, uśmiechając się przelotnie.
    - Sęk w tym, że wolałbym ,aby to on połączył się z Lily. - mina Mężczyzny spochmurniała. Był świadomy tego, że jeśli jego sen, czy nie sen jest prawdą, wkrótce jego młodsza siostra dowie się o wszystkim. Znienawidzi go. Na pewno go znienawidzi...

    Laurel od dłuższego czasu wpatrywała się w przestrzeń. Chciała w takiej chwili spotkać ducha przeszłości... od dawna się jej nie pokazał. Ten człowiek musiał być mocno przywiązany do Lily. Skoro ona zniknęła, on również przestał się pokazywać. To musiało mieć jakieś powiązanie.
    Jak na zawołanie poczuła, jakby coś ją pchało do tyłu. Jej oddech stał się cięższy a każdy dźwięk wydawał się odgłosem kroczeniem przez miliony owadów. W jej sercu zaiskrzyła nadzieja, może w końcu dowie się czegoś więcej na temat przeszłości Blondynki...
    Przed jej oczyma pojawił się duch. Nie był to Richard. Momentalnie się uspokoiła, ale po chwili przyjrzała się postaci. To ktoś, kogo ona zna.
    Gabriel.
    Na początku pomyślała, że wampiry go zabiły. W końcu, ona nie może zobaczyć żywych w ten sposób, tak więc rudowłosy musiał być martwy. Ale zaraz, coś tu jej nie grało... Dlaczego towarzyszyło jej to samo uczucie, co przy spotkaniu z duchem przeszłości? Czyżby Gabriel również nim był? Ale musiałby wtedy zginąć kilka lat temu... Laurel rozszerzyła oczy. Chłopiec, którego widziała, miał nadgryzione ręce i nogi, oraz blizny na czole. Wyglądało to strasznie i obrzydliwie, lecz jego twarz była łagodna. Po chwili jednak zaczął on płakać. Te ugryzienia nie wyglądały na wampirze, nigdzie nie mogła dostrzec śladu kłów...
    - Dlaczego płaczesz? - wykrztusiła, pomimo tego, że w płucach czuła straszny uścisk z powodu braku powietrza.
    - No bo... - zaczął Gabriel. - Siostrzyczka...
    W tym momencie wszystko prysnęło jak bańka mydlana. Jasnowłosa z powrotem była w salonie z całą resztą grupy. Po duchu nie było śladu. Czyżby to było spowodowane tym, że domyśliła się, dlaczego Rudowłosy się jej pokazał.
    - Vaice, - powiedziała trzęsącym głosem. Mężczyzna spojrzał na nią. - powiesz mi, jak zginął Gabriel?
    Brat Maddy otworzył usta ze zdziwienia.
    - Pożarły go Defekty. - odpowiedział zaniepokojonym tonem. - Dlaczego pytasz?
    Teraz Laurel była pewna. Widziała już wiele duchów osób, które umarły z powodu tych stworzeń. Każde z nich miało przynajmniej jedną część ciała nadgryzioną.
    - Wampiry wcale nie ocaliły Gabriela. - rzekła spuszczając wzrok. - Ten, którego spotkaliśmy cztery miesiące temu był fałszywy. Oni Nas oszukali.

    ***

    Arthur siedział w laboratorium na swoim ulubionym krześle obrotowym. Trzymał się jedną ręką za głowę. Nie mógł przestać myśleć nad tym, co rozgryzł poprzedniego dnia.
    - Brama musi się otworzyć, żeby coś przez nią przeszło. - mamrotał pod nosem. - Żeby to zrobić, trzeba ją osłabić... Bez Klucza drzwi można jedynie zniszczyć... Bez Klucza....? - zmarszczył czoło. W tym momencie poderwał się z krzesła i szybko wyciągnął jedną z książek, które wypożyczył z biblioteki.
    - Klucz, Klucz... - mruczał. Po chwili natknął się na wpis, który go zainteresował. Rozszerzył oczy. Szybko pobiegł do miejsca, gdzie prawdopodobnie znajdowała się Maddy. Dziewczyna siedziała w kącie u siebie w pokoju. Bez pytania wszedł do pomieszczenia i podszedł do brązowookiej.
    - O co chodzi? - zapytała zdezorientowana.
    - Maddy, - zaczął naukowiec. - pamiętasz może moment, w którym Lily została Pionkiem?
    Kobieta wzdrygnęła się. To pytanie ją naprawdę zaskoczyło. Teraz nie mogła tego ukrywać, musiała powiedzieć... w końcu, tu chodziło o życie jej drogiej siostry.
    - Wiem tylko, że ja leżałam na podłodze w kałuży krwi i wtedy do pokoju weszła Lily. Wampiry podeszły do niej i... niestety, tylko tyle jestem w stanie sobie przypomnieć.
    - Przeczytaj to. - oświadczył Arthur i podał jej książkę z otwartą stroną.

    Brama rozlewu krwi wymaga. W dniu odpowiednim,
    Pionka włosy i oczy złote się staną. One moc jego wyzwolą.
    Wnet klucz będzie potrzebny do otwarcia wrót.
    Kluczem i Bramą są związane krwią dusze.
    Aby wyzwolić ich moc trzeba...”

    - Tu się urywa. - rzekła Brązowooka. - Nie rozumiem tego tekstu.
    - Związane krwią. - zaczął Arthur. - Oznacza spokrewnienie. Tu chodzi o rodzeństwo. Do przywołania Czystokrwistych nie służy tylko Pionek pod postacią Bramy. Potrzebny jest również Klucz. Tym kluczem możesz być Ty, Maddy.

    ***

    Lily siedziała na podłodze w swoim pokoju. Spoglądała przez okno. Teraz była idealna szansa na ucieczkę. Planowała ją już dłuższy czas. Dziś wieczorem, kiedy wampiry idą na polowanie. To jest jej jedyny moment, nie może go zmarnować.
    Godziny szybko mijały. Nim się spostrzegła było już popołudnie. Teraz tylko czekać, aż zostanie sama. Ucieknie. Tym razem jej się uda. Była tego pewna.
    Pomyślała, że już dawno mogła stąd się wydostać, lecz zatrzymywał ją fakt, że krwiopijcy zabiją jej brata. Ale teraz wiedziała, że Gabriel nie żyje. Coś w jej sercu pękło. To było zupełnie, jakby ktoś podarował jej cukierka, tylko że zawartością papierka nie był słodki smakołyk, lecz coś innego, gorzkiego. Coś, co zapchało opakowanie, przez co wydawał się on być tym, czego oczekiwała. Po odpakowaniu, poczuła okropne rozczarowanie.
    Nie chciała dać sobą tak pomiatać dłużej. Dzisiaj uwolni się od tego idiotycznego przeznaczenia.