~Rozdział 29
~Pionki w wampirzej grze
Arthur siedział
wraz z Laurel i Kenem w głównym salonie. Co chwila spoglądał na
Rivena, chodzącego dookoła kanapy. Chłopak nie mógł ustać w
miejscu, co denerwowało naukowca. Powieka zaczęła mu drgać z
nerwów. Rozumiał, że Riven martwi się o Lily, jednakże dając o
tym znać wszystkim dookoła nic nie zrobi.
- Możesz się
uspokoić? - zapytał w końcu Arthur. Tracił już cierpliwość.
- Jak mam być
spokojny? - Riven wyglądał, jakby miał się za chwilę porządnie
zdenerwować. Gotów był zaatakować naukowca.
- Próbuję
myśleć. - odrzekł Arthur. - Uważam, że rozsądnie by było
przepytać Maddy na temat tego, co wydarzyło się tamtego dnia. -
mężczyzna został wtajemniczony w szczegóły przez Kena.
- Zgadzam się. -
powiedziała szybko Laurel, zwracając na siebie uwagę zebranych. -
Nie potrafię teraz wierzyć słowom Vaice'a, więc nie jestem
pewna, czy mówi prawdę. Sam fakt, że bał się Elen, nie powinien
być powodem ich ucieczki. To nie w jego stylu...
Arthur spoglądał
na nią przejrzystym spojrzeniem. Dopiero teraz spostrzegł, że
Laurel i Lily są bardzo podobne, pod względem przeszłości.
Meredith chciała zaadoptować dziewczynę, przez co można nazwać
ją jej przyszywaną matką. Obydwie, Lily i Laurel, zabiły swoje
macochy. Całkiem możliwe, że tylko one będą mogły się teraz
nawzajem zrozumieć.
Niespodziewanie
rozległo się pukanie do drzwi. Osoba za nimi nie czekała jednak,
aż ktoś otworzy, lecz sama weszła do środka. Miny wszystkich
zrzedły, gdy ujrzeli Vaice'a. Jednakże Riven przyglądał mu się
uważnie. Mężczyzna wyglądał, jakby przydarzyło się coś
naprawdę smutnego. Miał spuszczony wzrok i ciemną aurę. Na
zewnątrz zaczął padać śnieg.
- Arthur, Ken,
możecie coś dla mnie zrobić? - zapytał powoli, dokładnie
akcentując każde słowo. - Przytrzymajcie Rivena. Nie pozwólcie
mu podejść. - zaskoczył tym wszystkich. Jego oczy powędrowały
do Kena. Chłopak był Telepatą, więc zrozumiał sytuację i
podszedł do Rivena. Chwycił go pod ramię i ścisnął mocno.
- Vaice, co Ty
kuźwa kombinujesz?! - ryknął Obdarzony ziemi. Szarpnął się
raz, lecz nie udało mu się wyswobodzić z uścisku Kena. Po
dosłownie chwili brat Lily odsunął się od drzwi i wpuścił
kogoś. Obecność tego człowieka wznieciła złą atmosferę w
posiadłości. Każdy rozszerzył oczy i spoglądał na przybysza
srogo. Marc wydawał się mało przejęty oczami, które osiadły na
jego postaci. Na rękach trzymał coś na kształt człowieka
owiniętego materiałem od stóp do głów.
Riven wstrzymał
oddech. To był ten samo koc, którym okryła się Lily, kiedy
uciekła z posiadłości wampirów. Tamtego dnia, zostawiła go
głęboko w lesie (koc). Coś ściskało go za serce, kiedy
spoglądał na tę postać. Na dodatek Vaice kazał go przytrzymać
i nie pozwalał mu podejść.
- Li...ly? -
wymamrotał, przerywając ponurą ciszę w pomieszczeniu. Marc
przeszedł obok niego, szczelniej owijając twarz niesionej postaci.
To był dla Rivena jednoznaczny sygnał.
- Vaice, możesz
Nam to wszystko wyjaśnić?! - wykrzyczał Ken. - Co tutaj robi to
plugastwo?!
- Stul pysk. -
Marc powiedział to tak cicho, że tylko Riven to usłyszał.
Obdarzony był oburzony zachowaniem wampira. Szarpnął po raz
kolejny, próbując uwolnić się z uścisku Kena. Nie poskutkowało.
Jego dłonie zacisnęły się w pięści.
- Wyjaśnię Wam
wszystko. - oświadczył Vaice, kiedy Marc przeszedł do innego
pomieszczenia. - Tylko czy wysłuchacie mnie spokojnie?
Wzrok pozostałych
skupił się na Rivenie. Chłopak był wściekły, z wielką chęcią
poderżnąłby teraz gardło brata Lily. Jednakże zważając na
sytuację kiwnął twierdząco głową i, uwolniony już od uścisku
Kena, usiadł wygodnie na kanapie obok Arthura.
- Tylko szczerze.
- oświadczył srogo Riven.
Vaice kiwnął
głową.
- Ten wampir
prawdopodobnie może Nam pomóc. Pomógł Lily uciec. - mówił. -
Wyciągniemy od niego informacje na temat planu Jasona.
- Możemy mu
ufać? - parsknął Riven. Ledwo powstrzymał się od śmiechu.
Każdy zwrócił na niego uwagę. Ken spoglądał na niego wzrokiem
mówiącym „Nie mów nic więcej”. Pytanie, które zadał przed
chwilą, można by uznać za retoryczne.
- Jeśli masz coś
do powiedzenia, gadaj. - rzucił Arthur, za co został zbrukany
przez Telepatę i uderzony lekko łokciem w ramię.
- Tak się
składa, że widziałem go już wcześniej. Siłą próbował
zaciągnąć Lily z powrotem do siedziby wampirów. Vaice, poważnie
myślisz, że zaufam komuś takiemu, jak on? - zaśmiał się
chłopak. Zacisnął niezauważalnie dłoń w pięść. Starał się
powstrzymać atak gniewu. Gdyby tylko mógł, rzuciłby się na
Vaice'a i wydrapał mu oczy. Oszukał swoją własną siostrę,
okłamywał wszystkich, a teraz jeszcze przyprowadził do nich
wampira!
- Przepraszam...
- wydukał mężczyzna, spuszczając wzrok. To tylko bardziej
rozzłościło Rivena.
Riven, siedź
spokojnie. Głos Kena oświecił
go. Telepata nie chciał go znowu zatrzymywać, o ile dojdzie do
potyczki, dlatego skontaktował się z nim telepatycznie. Obdarzony
wziął kilka głębszych wdechów, po czym policzył do dziesięciu.
Niby banalna metoda uspokajająca, ale przynajmniej zadziałała.
- Vaice. - zaczął powoli. - Powiedz mi tylko jedno. Czy wy
naprawdę uciekliście tylko dlatego, że baliście się Elen? Nie
ma w tym jakiegoś ukrytego podtekstu?
- Nie. Jest dokładnie tak, jak Wam powiedziałem. - oświadczył
beznamiętnie mężczyzna.
-
I zapewne nic nie wiesz o tym, co tamtego dnia robiły wampiry w
Waszym mieszkaniu? - ton głosu Rivena był groźniejszy. Vaice
zbladł. - To przypadek, że wróciliście dokładnie tego samego
dnia, w którym oni się
pojawili?
- O co ty mnie znowu podejrzewasz? Mówię to, co sam wiem! - brat
Lily był bliski wybuchu. Wydawało się, jakby ktoś przyparł go
do muru. - Pójdę zobaczyć, czy moja siostra się nie obudziła.
Nikt go nie zatrzymał. Kiedy wreszcie zniknął z ich pola
widzenia, głos zabrał Arthur:
- Chciał pomóc rodzinie, dlatego poprosił o pomoc wampiry.
Myślał, że pomogę mu one zabić Elen. - oświadczył. - Co za
idiota. Plugastwa wykorzystały okazję, żeby odnaleźć sobie
kandydata na Pionka, zamordowały mu większość rodzeństwa.
Dzięki, Riven. Brakowało mi jednego fragmentu, żeby poskładać
wszystko w logiczną całość.
- Jak przystało na szalenie genialnego naukowca. - rzekł Ken.
Obdarzony Ziemi nie słuchał ich. Domyślił się prawdy. Znał
Vaice'a od bardzo dawna. To on w końcu ocalił go przed Defektami i
dał dom.
Mały chłopiec
leżał na ziemi, w jakimś ciemnym zaułku.
Dlaczego
wszystko jest takie złe? Od kilku miesięcy zadawał sobie to
pytanie. Siostro, gdzie jesteś? Kiedy wrócisz? Dlaczego mnie
zostawiłaś tutaj? Czuł się jak porzucony zwierzak. Jednakże on
nie został w ich rodzinnym domu. Odszedł, kiedy do środka wdarli
się złodzieje. Nie chciał mieć z nikim do czynienia. Wybrał
życie na ulicy. Kiedy chciał wrócić, ogarniał go paraliż i nie
mógł dalej iść w kierunku mieszkania. A może Meredith już tam
jest? A co jeśli na niego czeka?
Nie. To
niemożliwe.
Meredith już
nie ma.
Porzuciła go.
Zostawiła.
Dookoła
ludzie uciekali przed czymś. Coś ich goniło i zadziwiająco
przypominało człowieka. Ale to nie był człowiek.
To potwór. To
coś ich pożera.
Dlaczego się
nim nie przejmują? Nie widzą go? Tak jak przechodnie, których
prosił o pomoc?
- Co ty
wyprawiasz?! - jego wzrok zwrócił się w kierunku tego głosu.
Wysoki facet, wyglądał na nastolatka. Czarne włosy i
przeszywające oczy. Niósł na baranach jakieś dziecko,
dziewczynkę. Małą blondynkę, która miała małą ranę w
okolicy skroni.
- Ktoś...ty?
- wydukał. Był głodny. Ledwo trzymał się na nogach, a teraz
czekał tylko na śmierć ze strony tych strasznych potworów.
- Żyjesz.
Dlaczego nie uciekasz? Musimy się ukryć w lesie. Inaczej umrzesz.
- powiedział nieznajomy.
Śmierć. Było
mu to obojętne. Nie miał domu, do którego mógłby wrócić, nie
posiadał już siostry. Po co w ogóle jeszcze żył?
- My? -
zapytał kpiąco.
- Tak. Każdy
człowiek. Wszyscy.
Chłopiec
prychnął.
- Przykro mi,
ale ja nie jestem człowiekiem. Jestem jednym z Obdarzonych, a
przecież to nie ludzie, prawda? - uśmiechnął się. Każdy go
wytykał na ulicy, ponieważ nie był „jednym z nich”. Był
inny. A skoro był inny, czy to oznaczało, że nie był
człowiekiem? Czyli kim? Obdarzonym. Tak jak wampiry, to nie są
ludzie.
Reakcja
nieznajomego go zaskoczyła. Śmiał się.
- Powiedz, ile
masz lat, młody? - spytał.
- Prawie
dziesięć.
- Widzisz tą
małą? - ruchem głowy wskazał dziewczynkę, którą niósł.
Chłopiec kiwnął głową twierdząco, przyjmując siedzącą
pozycję. - To moja młodsza siostra. Jest prawie w Twoim wieku i,
jak ty to ująłeś, również nie jest człowiekiem.
Rozszerzył
oczy.
- Jest taka...
jak ja? - w jego oczach zaiskrzyła się nadzieja. Ktoś, kto
również jest inny? - I tak nie pójdę. - oświadczył smutno.
Przypomniał sobie o czymś ważnym. - Być może w domu jest moja
siostra. Nie zostawię jej...
- A ja nie dam
zginąć tak młodemu dziecku. Chodź z Nami. - facet wyciągnął
do niego dłoń. Chłopiec jednak wstał na nogi i wyminął go.
Wyciągnął rękę do przodu.
- Jak mam
iść... niech Meredith też... - nogi mu się trzęsły. Był
straszliwie głodny i zmęczony. Obraz zamazywał mu się przed
oczami. Pojawiły się dziwne plamy, po czym upadł i stracił
przytomność.
***
Riven szedł już całkiem sam. Miał już dosyć czekania. Kierował
się prosto do pomieszczenia, w którym była Lily. Był zły na
Vaice'a. Od tamtego pamiętnego dnia, uważał go za mentora, idola.
Świetny starszy brat, który zastąpił mu Meredith, okazał się
strasznym nieudacznikiem, który po prostu uciekł. To tak głupie,
że aż śmieszne.
Stanął przed drzwiami. Przełknął ślinę i wyciągnął rękę
w stronę klamki. Wtedy drzwi się niespodziewanie otworzyły. U ich
progu stał Vaice. Mężczyzna spoglądał na niego obojętnym
wzrokiem, jakby już nic nie było dla niego ważne.
- Ciągle jest nieprzytomna. - powiedział beznamiętnie.
- Rozumiem. Tak bardzo teraz martwisz się o swoją siostrę? -
zapytał szybko Riven, na co Vaice spuścił wzrok.
- Ona próbowała mnie zabić. - wydusił. Te słowa mocno
zszokowały Obdarzonego ziemi. W sumie nie powinien się dziwić, po
tym wszystkim, jednakże to nie wydawało mu się realne. Że niby
Lily? Ta łagodna? Nie chciało mu się wierzyć. Vaice spokojnym
krokiem odmaszerował w stronę salonu. Riven w tym czasie stał
przed drzwiami, nie wiedząc, co ma zrobić. Chciał się zobaczyć
z Lily jak najszybciej, jednakże bał się tego. Tak, przerażała
go myśl, że osoba, którą ujrzy za tymi drzwiami, może nie być
tą samą personą, którą poznał na początku tej katastrofy.
Z wahaniem nacisnął klamkę i wszedł do pokoju. Zastał tam
budzącą się dziewczynę. W kącie, niedaleko drzwi, siedział
Marc. Lily spojrzała na Rivena i uśmiechnęła się blado, co
bardzo zraniło chłopaka.
- Wszystko w porządku? - zapytał troskliwie, całkowicie ignorując
fakt, że w pomieszczeniu znajduje się krwiopijca. Dziewczyna
drgnęła, słysząc jego głos.
Skuliła się i spuściła wzrok. Przełknęła ślinę. Nie, Riven,
nic nie jest w porządku. Cały jej świat się zawalił, ludzie, w
których wierzyła najmocniej okazali się zdrajcami. Poczuła, jak
ogromna gula rośnie jej w gardle, próbując udusić. Starała się
nie rozpłakać, co jej raczej nie wychodziło. Po chwili mogła
poczuć, jak łzy spływają jej po policzkach.
Dlaczego wszyscy są tacy okrutni i samolubni? Zrozumiała to
dopiero teraz. To jest brutalna rzeczywistość.
Riven osłupiał, widząc Lily w takim stanie. Dziewczyna zaczęła
szlochać i popatrzyła się na niego szukając pomocy. Chłopak bez
wahania podszedł do niej, usiadł na krańcu łóżka i objął ją
mocno. Widok płaczącej Lily był bardzo rzadki.
- Już jest dobrze. - powiedział jej do ucha. - Jestem przy Tobie.
- dziewczyna rozpłakała się na dobre. Wtuliła się w Rivena i po
szlochała po cichutku. Pozwoliła, aby szeptał jej słowa otuchy
do ucha.
***
Ken, Arthur i Laurel siedzieli na dole. Wszyscy byli zbyt
wstrząśnięci ostatnimi wydarzeniami, żadne z nich do tej pory
nie poruszyło tego tematu. Ich wzrok skierował się na
nadchodzących do salonu ludzi. Vaice prowadził Maddy. Laurel
drgnęła, widząc stan kobiety. Zazwyczaj zachowywała się jak
spokojna i ta opanowana siostra, jednakże teraz trzęsła się jak
osika, a jej oczy unikały kontaktu wzrokowego zresztą.
- Wiesz już wszystko? - pierwszy przerwał ciszę Arthur. Mimo, iż
Maddy wydawała się przerażona sytuacją, on zachowywał się
obojętnie. Kobieta kiwnęła głową twierdząco.
Usiadła na fotelu, znajdującym się naprzeciwko kanapy, Vaice
natomiast stanął obok. Zamierzał przysłuchiwać się rozmowie.
Ukradkiem oka zauważył jakiś cień, który szybko czmychnął w
stronę drzwi wyjściowych.
- Pójdę na moment do kuchni. - oświadczył, po czym bez zbędnych
tłumaczeń ruszył niezauważalnie na zewnątrz domostwa. Reszta
zajęła się w tym czasie rozmową.
- Możesz Nam opowiedzieć swoją wersję tego, co wydarzyło się
jakieś dwanaście lat temu? - zaczął ponownie Arthur. Wydawał
się szczerze zainteresowany ucieczką rodzeństwa.
- To nic wielkiego. - odparła sucho Maddy. - Po prostu pewnego dnia
Vaice powiedział, że może zabrać mnie z tego koszmaru. - dodała.
- Elen mnie nie cierpiała, biła mnie, kazała kraść dla siebie
piwo, co innego mogłam zrobić, jak nie uciec?
- Dlaczego nikt z Waszej rodzinnej wsi Wam nie pomógł? Żaden
sąsiad się nie zainteresował krzykami, które zapewne były u Was
codziennością? - dopytywał się naukowiec.
- To zadupie? - po raz pierwszy, odkąd się tu zjawiła, Maddy
zaśmiała się. - Tam ludzie troszczyli się tylko o siebie, nikt
tam nie przyjaźnił się ze sobą. Sąsiedzi? Jacy? Domy były tak
daleko rozstawione, że nie można tego było nazwać mieszkaniem po
sąsiedzku. Mieliśmy tylko mały sklep spożywczy. Niecałe dwa
kilometry dalej było jakieś porządniejsze miasteczko, to tam
uciekliśmy z Vaice'm. Ale on zniknął na cały miesiąc.
Postanowiłam sprawdzić, czy przypadkiem nie wrócił do domu.
Resztę już pewnie znacie. Ogłuszył mnie wampir a następnie
uciekałam przed Defektami. - wyjaśniła najwyraźniej urażona
tym, że jest przepytywana. Odpowiedziała również na masę
innych, niezadanych przez Arthura pytań.
- To ty nie wiedziałaś, dlaczego Vaice nagle zniknął? - te słowa
padły z ust Laurel. Maddy kiwnęła głową, potwierdzając to.
- W takim razie mocno się rozczarujesz. - powiedział Ken,
wzdychając. Kobieta rozszerzyła oczy, słysząc go. - Te wampiry,
które Cię ogłuszyły, przysłał Twój kochany braciszek. Miały
one zabić Elen, jednakże, jak to krwiopijcy, postanowili się po
prostu zabawić.
Arthur posłał mu mordercze spojrzenie. Chyba wolał, aby Maddy
pozostała w słodkiej niewiedzy.
Tymczasem kobieta poczuła, jakby coś w niej pękło. Zaufanie,
jakim darzyła brata, rozprysło się niczym bańka mydlana.
Zamrugała kilkakrotnie, powstrzymując w ten sposób łzy,
napływające jej do oczu. Poczuła się oszukana. Wykorzystał ją,
jako pretekst do ucieczki. Zabawił się jej uczuciami i posłużył
się nią do własnych celów. Dlaczego? Jakim cudem? On potrzebował
jednego – powodu, żeby uciec. W odróżnieniu od reszty on mógł
spokojnie żyć, gdyż Elen zawsze dawała mu spokój. Może
dlatego, że był jednym z najstarszych? Teraz, kiedy zrozumiała to
wszystko, pękło jej serce.
- Gdzie poszedł Vaice? - zapytała tonem pełnym grozy. W duchu
ucieszyła się, że udało jej się nie załamać głosu.
- Chyba poszedł do kuchni. - odparła Laurel. Po jej słowach Maddy
szybko zerwała się z miejsca i poszła w kierunku, w którym
prawdopodobnie znajdował się jej brat. Wchodząc do pomieszczenia
nie zastała swojego brata.
- Znowu uciekł.
Arthur spojrzał w kierunku Kena.
- Podsumujmy to, co już wiemy, okej? Na temat Pionka i planu
krwiopijców. - zaapelował.
- No dobrze. Wiemy już na pewno, że ich planem jest przyzwanie
Czystokrwistych. Do tego potrzebują jednak Pionka i Klucza, który
trzeba po prostu złamać. Pionkiem była Lily, więc...
- Czekaj, jak to była? - przerwał naukowiec wypowiedź
Kena. - To znaczy, że już nie jest?
- No tak, a czy jest w tym jakiś problem?
- Przecież to niemożliwe! - Arthur aż wstał. - Skoro nie jest
już Pionkiem, wampiry powinny ją zabić przy pierwszej okazji,
inaczej miano Pionka zostanie zbrukane i niemożliwym będzie
przyzwanie Czystokrwistych.
- Co chcesz przez to powiedzieć?! - wtrąciła się Laurel.
- Jest tylko jedno logiczne wytłumaczenie. Lily nigdy nie była
Pionkiem.
***
Vaice biegł przez gęsty las, który otaczał Strefę Czternastą.
Zrobiło się strasznie ciemno, dochodziła godzina dwudziesta
druga. Śledził na początku postać, wymykającą się z
rezydencji Arthura, jednakże szybko ją zgubił. Przeklął się za
to w duchu, lecz nie przestał biec na oślep. Miał nadzieję, że
jeśli podąży w tym samym kierunku, co dana postać, może ją
znajdzie. Niespodziewanie przed nim pojawiła się Kate. Był mocno
zszokowany jej obecnością.
- Co Ty tutaj robisz? - zapytał, mierząc ją wzrokiem. Jak zwykle
ubrana była w strój podkreślający jej figurę, czyli cienka
kurtka, jeansy rurki i do tego brązowe kozaki.
- Poluję. Arthur poprosił mnie, żebym złapała dla niego jednego
z Defektów. Żywego. - odparła chłodnym tonem. - A Ty? Dlaczego
biegasz po lesie samotnie? - uniosła jedną brew do góry i
założyła ręce na piersi.
- Szukam kogoś. - oświadczył szybko brat Lily.
- Kogo?
- Nie wiem. - zaśmiał się. Kate westchnęła, spoglądając na
niego. Po chwili zmierzyła go wzrokiem.
- Słyszałam o Twojej ucieczce. - zaapelowała smutno. - Nie bój
się, nie będę ci niczego wypominać. Według mnie słusznie
postąpiłeś. - te słowa mocno go zaskoczyły. Ktoś pochwalił
jego zachowanie sprzed dwunastu lat?
- Dlaczego? - zapytał. - Przecież uciekłem.
- Nie zrozumiałeś mnie. Słyszałam o wszystkim w tej
Waszej rzekomej ucieczce. Chciałeś prosić wampiry o pomoc, racja?
- dodała. Mina Vaice'a diametralnie się zmieniła. - Można w
sumie powiedzieć, że chciałeś pomóc rodzeństwu. Tylko po
prostu źle się za to zabrałeś.
Mężczyzna popatrzył na nią z wielkim niedowierzaniem. Ktoś go
zrozumiał. W duchu cieszył się z tego, jak mały chłopiec z
jakiejś nagrody.
- Dziękuję, Kate. - wyszeptał, chociaż zdawał sobie sprawę, że
kobieta mogła go usłyszeć.
- W takim razie ja pójdę dalej, a Ty sobie poszukaj tego... kogoś.
- powiedziała szybko, po czym pobiegła w przeciwnym kierunku.
Vaice jeszcze przez chwilę stał w bezruchu. Słowa Kate mocno na
niego wpłynęły. Jednocześnie cieszył się, że chociaż jedna
osoba nie prawiła mu kazań na temat jego zachowania w przeszłości,
lecz czuł, że to coś zupełnie innego. Od kiedy mógł z nią
porozmawiać na tego typu tematy? Zazwyczaj zachowywała się
oschle, jeśli chodziło o kogokolwiek. Po raz pierwszy była miła.
I on cieszył się, że to on był tą pierwszą osobą, dla której
Kate była taka.
- Vaice! - nie dane mu było dłużej zastanawiać się nad jego
emocjami, gdyż ujrzał przed sobą swoją siostrę.
- Co tutaj robisz? - zapytał, chociaż i tak znał już odpowiedź.
Maddy nie zamierzała zbliżyć się do niego. Stała w odległości
około czterech metrów od swojego brata.
- Dlaczego? - kobieta nie zamierzała ponownie zaufać Vaice'owi. -
Czemu nic mi nie powiedziałeś? Wiesz, jakie to było idiotyczne?
Gdybyś tylko mi się zwierzył, może udało by Nam się uniknąć
najgorszego! - wykrzyczała.
- Maddy...
- Nie przerywaj mi! Jak mogłeś się tak zachować? Jak ostatni
dupek normalnie. Facet, który się wkurza, kiedy musi poprosić
kogoś o pomoc!
- Siostro...
- Powiedziałam, żebyś się zamknął!
- Właśnie, daj dokończyć jej wywody. - nagły głos przerwał tę
kłótnię. Maddy odwróciła się, po czym dostrzegła w mroku
jasną twarz małej dziewczynki, której postać dobrze już znała.
Elizabeth wyszczerzyła kły w szerokim uśmiechu. Jej zęby
wydawały się lśnić w blasku księżyca. Zaraz obok niej stał
znienawidzony przez każdego Obdarzonego, najgorszy z całej czwórki
– Jason.
- Czego Wy tutaj chcecie?! - wykrzyczała Maddy.
- Nie dokończycie tego sporu? Zapowiadało się ciekawie. - Liz
zaśmiała się ponuro. Towarzyszący jej wampir podszedł bliżej,
stając w blasku księżyca.
- Poszukujemy zaginionego kolegi. No i Pionka. - oświadczył,
ignorując wcześniejszą wypowiedź młodej wampirzycy. Uśmiechnął
się przy tym.
- Co do tego Waszego kolegi, to nic nie wiemy. - skłamał Vaice.
Był niemal pewien, że postać, którą przed chwilą ścigał, to
Marc. - A Lily nie jest już Pionkiem, więc po co Wam ona?!
- ~ Aby rytuał się powiódł, Pionek musi zostać zamordowany! -
zanuciła Liz.
- Poprawka. Przyszliśmy po prawdziwego Pionka. - uśmiech
Jasona pogłębił się. W mgnieniu oka mała wampirzyca znalazła
się u boku Maddy, po czym jej dłoń przeszyła na wylot brzuch
kobiety. Dziewczynka śmiała się, jak przy dobrej zabawie.
Maddy natomiast ledwo mogła uwierzyć w to, co się dzieje dookoła.
Spojrzała na głęboką ranę. Wampirzyca zabrała dłoń, po czym
oblizała ją z krwi. Kobieta spoglądała, jak z jej ciała tryska
rubinowa ciecz. Po chwili jej wzrok napotkał jej brata, który stał
jak osłupiały. Uśmiechnęła się, upadając na kolana.
- To moja kara za... moje tchórzostwo... - powiedziała ochryple,
po czym zakrztusiła się krwią, napływającą jej do gardła. Po
krótkiej chwili padła na ziemię.
Umarła.
- Maddy! - krzyknął Vaice, podbiegając do siostry. Spojrzał na
ranę, która była ogromna. Nie było możliwości, żeby ją
ocalić. Już nie.
Tak, znowu długo mnie nie było... Wiem, przepraszam, poprawię
się! :)
Wiem również, że mam trochę zaległości, ale bez obaw –
nadrobię je jeszcze w tym tygodniu! Tak więc możecie się za
niedługo spodziewać ode mnie komentarza.
W poprzedniej notce wspomniałam o moim małym hobby – rysowaniu.
Pojawiło się kilka pytań odnośnie tego, a oto odpowiedzi:
Jakim sposobem rysuję, w jakim stylu? - Manga. Kocham Mangę i
anime, więc uwielbiam również je rysować :3 Staram się też
czasami odzwierciedlić rzeczywiste przedmioty (kula, róża, inne
bzdety), które (według mnie samej) muszę porządnie podszkolić...
Czy zamieszczę jeden ze swoich rysunków, które będą związane z
opowiadaniem? Cóż, ciekawa propozycja, jednakże jak już
wspomniałam w poprzedniej notce – minął rok, zanim ponownie
wzięłam ołówek do ręki, dlatego nieco umiejętności mi ubyło.
Może kiedyś narysuję i wstawię coś, co będzie związane ze
Strefą 27 :)
To tyle. Mam również nadzieję, że rozdział Wam się spodobał.
Pozdrawiam!